Zwycięstwo za wszelką cenę?

Zbyt natarczywe umizgi PiS do SLD mogą wywołać w Polakach poczucie, że nadzieja na uczciwą, suwerenną Polskę została pogrzebana w Smoleńsku wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego - pisze filozof społeczny

Publikacja: 27.06.2010 19:21

Zdzisław Krasnodębski

Zdzisław Krasnodębski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Nic lepiej nie ujawniło, czym w dużej mierze stała się polska polityka, jak wieczór wyborczy w prywatnych telewizjach. Wszystko było, jak należy – supertechnika, grafiki, wirtualne studio, rozmowy ekspertów, wywiady i komentarze. Tyle że nie zgadzały się wyniki, bo zaoszczędzono na tym, co powinno być najważniejsze – na badaniach pozwalających na wiarygodne prognozy. W rezultacie był to czysty infotainment. I tak dobrze, że nie ogłoszono zwycięstwa Komorowskiego w pierwszej turze.

[srodtytul]Inna hierarchia [/srodtytul]

Już od dawna programy rozrywkowe udają programy informacyjne lub analityczne, a pozycja niektórych polskich polityków zależy wyłącznie od ich wartości przyciągania uwagi widzów. To widowisko, schlebiające najniższym gustom, pełni ważne funkcje – pozwala utrzymywać władzę obozowi rządzącemu. Lud potrzebuje igrzysk i rządzący, do spółki z mediami, które zbijają na tym sojuszu kapitał, starają się mu zapewnić rozrywkę, by zapomniał o tym, co najważniejsze.

Dzielnie wspierają ich demoskopowie. Oczywiście sondażownie mogą się mylić, ale skala tych pomyłek i fakt, że mylą się systematycznie na korzyść jednego z kandydatów i jednej politycznej orientacji, świadczą jak najgorzej. Uparcie stosują metodę, o której wiadomo, że do wiarygodnych wyników prowadzić nie może. Trudno więc się powstrzymać od wrażenia, iż robią to świadomie i że demoskopowie (nie mylić z socjologami), a także sami socjologowie (z których większość od dawna jest demoskopami o wschodnioeuropejskich kwalifikacjach) podobnie jak media od dawna przestali się interesować poznawaniem rzeczywistości, a wolą się zajmować jej normowaniem.

Z punktu widzenia owych norm ponad 6 milionów obywateli głosujących na Jarosława Kaczyńskiego popełnia karygodny błąd. Stanowią oni zagrożenie, gdyż swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem mogą doprowadzić do "recydywy IV RP". Nic więc dziwnego, że należy pomniejszyć wszystkimi sposobami ich liczbę i znaczenie.

Polityczne dyskusje ograniczają się w medialnych inscenizacjach do wytartych frazesów, słów-zaklęć mających budzić oburzenie lub ślepą akceptację. Jednym z nich, powtarzanym jak mantra, jest slogan, że nie można dzielić Polaków na lepszych i gorszych – ulubiony szczególnie przez tych, którzy bardzo lubią dzielić, tyle że według własnych kryteriów, zgodnie z którymi są po jasnej stronie dobra.

O czym jednak świadczy fakt, że tylko niewiele ponad połowa Polaków wzięła udział w tych tak szczególnych wyborach – odbywających się po tragicznej śmierci urzędującego prezydenta i wielu innych czołowych postaci życia publicznego? Otóż można przypuszczać, że pewna część systematycznie niegłosujących w kolejnych wyborach – choć zapewne nie wszyscy – nie głosuje dlatego, że po prostu nie interesuje się Polską. Nie jest ona im do niczego potrzebna, nie budzi w nich żadnych żywszych uczuć. Mają inne zainteresowania, mniej lub bardziej szlachetne – życie rodzinne i prywatne, pieniądze, sport, alkohol, hazard, seks, filozofię czy religię, studia, Internet itd.

Niektórzy Polacy (ale znacznie mniejsza ich część) nie interesują się specjalnie piłką nożną. Tych nazywamy gorszymi kibicami – w odróżnieniu od tych, którzy godzinami oglądają ten jeden z najnudniejszych rodzajów sportu, znają na pamięć składy wszystkich drużyn, łącznie z reprezentacją Wybrzeża Kości Słoniowej.

Dlaczego nie miałoby się to stosować do Polaków? Polacy nieinteresujący się Polską są, moim zdaniem, gorszymi Polakami, choć nie muszą być gorsi jako pracownicy, koledzy, mężowie, żony. Mają inną hierarchię wartości niż ci, dla których Polska jest ważna, a nawet najważniejsza. Niestety, odsetek Polaków, którym Polska nie jest w życiu potrzebna i którzy nie przejmują się jej losem, jest duży, zbyt duży. To także dawna polska tradycja – zaczęła się co najmniej od końca XVIII wieku.

[srodtytul]Poglądy oczywiste[/srodtytul]

Braku zainteresowania polityką nie można zarzucić tym 40 proc. połowy uprawionych go głosowania Polaków, które zagłosowały na Bronisława Komorowskiego. Są wśród nich nałogowi oglądacze "Szkła kontaktowego" i podobnych programów, z których czerpią nie tylko wiedzę o świecie, ale i oceny oraz emocje. Są oni przekonani, że tylko Platforma jest w stanie rządzić krajem – i najlepiej oddaliby jej pełnię władzy.

Jest to bardzo zaangażowana grupa wyborców, choć mało refleksyjna, irracjonalna i nieczuła zupełnie na argumenty empiryczne i logiczne. Albowiem wbrew lansowanej opinii znacznie więcej jest fanatycznych zwolenników Platformy niż bezkrytycznych wielbicieli PiS. Są oni przekonani, że PO mimo Palikota, Niesiołowskiego i Kutza oraz wielu autorytetów jest partią zgody, dobrej woli, dobrego smaku i braku agresji, że Donald Tusk ma coś do powiedzenia w Europie. Nie przeszkadza im ani Zbigniew Chlebowski, ani Jacek Karnowski, ani Waldy Dzikowski, ani Tomasz Szczypiński, ani wielu innych. Nie przeszkadzają im też wyznania generała Czempińskiego dotyczące genezy tej partii ani ostatni wymowny wywiad generała Dukaczewskiego.

Obiektywna ocena trzyletnich rządów tej partii musiałaby być negatywna. Dlatego PO potrzebuje PiS jako wroga. Dzięki demonizacji tej partii i tego, co na własny użytek zdefiniowano jako IV RP, PO doszła do władzy, i tylko dzięki tej demonizacji może się przy niej utrzymać. Nic tego nie zmieni. Wybór Jarosława Kaczyńskiego będzie oznaczać "piekło", oświadczył niedawno Donald Tusk, oraz "wojnę", zapowiedział Grzegorz Schetyna, bo zgoda, która buduje, to jest zgadzanie się z nimi – tymi, którzy rządzą. Każdemu potencjalnemu konkurentowi zwolennicy "zgody, która buduje", gotowi są wydać bezwzględną wojnę i zrobić im z życia piekło. Nawet jeśli ich nieatrakcyjny i niezmodernizowany kandydat z wąsem zostanie prezydentem, ta funkcjonalna potrzeba musi być spełniona, zwłaszcza że trzeba będzie dokręcić gospodarczą śrubę.

Pierwsza tura wyborów prezydenckich potwierdziła, że istnieje stała mapa wyborów w Polsce. O ostatecznym wyniku decydują "swing states" – województwa centralne. Kiedyś lewicowe sympatie na ziemiach zachodnich tłumaczono tym, że mieszkają tam ludzie, którzy oczekują od państwa więcej opieki, ale fakt, że głosują na Platformę, partię głoszącą i praktykującą filozofię państwa minimalnego, przeczy tej tezie. To nie stosunek do gospodarki, lecz stosunek do kraju, do narodowej tradycji i do polskiej suwerenności wyznacza geograficzne podziały w Polsce.

Jest jedno miejsce na świecie, gdzie zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego było przytłaczające. Dlaczego Polonia amerykańska jest inna niż Polonia w Europie? Może się wydawać, że zależy to tylko od regionu pochodzenia emigrantów. Polonia amerykańska w większości wywodzi się z tej części Polski, w której zwyciężają kandydaci o konserwatywno-narodowych poglądach.

Ale jednak nie jest to wystarczające wytłumaczenie. Ważny jest także polityczny i społeczny profil kraju osiedlenia. Ci sami ludzie w Europie zachowywaliby się być może inaczej. Trudno mi na przykład sobie wyobrazić, by Polonia w Niemczech odważyła się wystawić pomnik katyński, tak jak zrobiła to Polonia w New Jersey, by w ogóle wpadła na taki pomysł. Polonia amerykańska żyje w kraju, w którym wolność słowa jest jedną z naczelnych wartości, w którym szanuje się pluralizm, w którym nie ma ideologii postnarodowego europeizmu i postheroicznej, posttradycyjnej kultury, w którym indywidualnymi osiągnięciami trzeba wywalczyć sobie miejsce i w którym prestiż narodowy i przynależność do grupy etnicznej odgrywają ważną rolę.

Tam poglądy takie jak Jarosława Kaczyńskiego są nie tylko dopuszczalne, ale niektóre z nich są wręcz oczywiste. Z amerykańskiej perspektywy widać jaśniej kto jest kim i czego chce dla Polski.

[srodtytul]Zmienili się wyborcy[/srodtytul]

Wynik Bronisława Komorowskiego był dużo niższy, niż przewidywały sondaże, wynik Jarosława Kaczyńskiego dorównał najlepszym prognozom. Zwycięzcą ogłoszono jednak Grzegorza Napieralskiego. Ale nikt nie wyjaśnił, dlaczego się uważa, że głosujący na Napieralskiego to "elektorat lewicowy". Być może znacznie więcej jest wśród nich takich osób, jak te dwie panienki, które śpiewały dla niego piosenkę. Wyznały one, że w ogóle nie interesują się polityką i nie mają pojęcia, jakie są poglądy i program Grzegorza Napieralskiego.Wśród tych, którzy na niego zagłosowali, było zapewne dużo takich, którym nie podobali się inni kandydaci, a spodobał im się kandydat SLD, bo jest młody, przystojny, tańczy i rozdaje jabłka. Nie musi to wcale oznaczać, że będą wspierali program SLD, że zamierzają zdejmować krzyże w szkołach, sztucznie produkować ludzi metodą in vitro itd. Nie musi też oznaczać, że zagłosują na wskazanego przez Napieralskiego kandydata. W każdym razie proponowałbym najpierw zbadać tę grupę, a dopiero potem zabiegać o ich względy i nie zrażać przy tym do siebie swoich dotychczasowych wyborców.

Na pewno zaznaczył się podział wśród polityków i sympatyków "lewicy". Z jednej strony stara pokomunistyczna "lewica", która swojej lewicowości nigdy specjalnie poważnie nie traktowała, bo należała do warstwy posiadaczy PRL, którzy starali się utrzymać swoją pozycję upper class po 1989 roku. Teraz zezuje ona w stronę Platformy, bo zawsze ciągnęło ją w stronę władzy, a Platforma jest dzisiaj ogólnopolską partią establishmentową, gwarantującą niemałe profity polityczne i majątkowe.

Jednocześnie pojawiła się eseldowska lewica postpostkomunistyczna, która choć przyznaje się do PRL i zachowuję postkomunistyczne sympatie, nie miała już szansy PRL rządzić. Zdaje się ona nieco poważniej traktować swoje socjalne deklaracje, przynajmniej do czasu. To jest jedyne możliwe pole spotkania się z nią PiS, bez rezygnacji z konstytutywnych cech pisowskiej tożsamości, takich jak potępienie komunizmu i PRL.

Na rzecz SLD przemawia także to, że jego politycy, poza paroma wyjątkami, jak Joanna Senyszyn, nie posunęli się do tego, by z chamskich ataków personalnych uczynić główny sposób uprawiania polityki, co stało się specjalnością PO pod kierownictwem Donalda Tuska. Wreszcie za łagodniejszym spojrzeniem na SLD przemawia katastrofa smoleńska, w której zginęli jego czołowi politycy. Pod jednym wszakże warunkiem: że naprawdę Sojusz chciałby pełnego wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy, nawet jeśli prawda byłaby niewygodna i prowadziła do napięć w stosunkach z reżimem Putina.

Sposób, w jaki PiS dotąd prowadził kampanię, był niemal powszechnie chwalony. Ale nie słyszałem, by ktoś głosował lub zamierzał głosować na Jarosława Kaczyńskiego dlatego, że się on zmienił – w tym sensie, że się wyrzekł tych zasad, które głosił przed 10 kwietnia. Jest raczej odwrotnie, to zmienili się wyborcy – wielu z dotąd niechętnych uznało, że się myliło co do Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Oczekują oni od Jarosława, że będzie wierny temu programowi, który głosił i chciał wspólnie z bratem realizować.

Nie słyszałem też od nikogo, że zagłosuje na Jarosława Kaczyńskiego z powodu zręcznej kampanii. To, że panowie Migalski i Poncyljusz założyli kowbojskie kapelusze (mam nadzieję, że były to autentyczne stetsony), a pani Kluzik-Rostkowska ma nowy ładny kostium, a nawet to, że Jarosław Kaczyński złagodniał, choć godne odnotowania, nie było decydujące.

[srodtytul]Lepszy język[/srodtytul]

Oczywiście nie znaczy to, że kampania nie ma znaczenia. Myślę, że wyborcom odpowiada nowy styl wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i nowy język jako lepszy sposób wyrażania celów i wartości, za jakimi się on od dawna opowiada. Przyczyny wzrastającego poparcia leżą w sprzeciwie wobec "postpolityki" zafundowanej nam przez PO, gdzie liczą się tylko przekaz i wygląd, a nie treść, wobec polityki uległości w stosunku do możnych i silnych tego świata i polityki arogancji wobec mało znaczących współobywateli, polityki, w której można było tak haniebnie szargać prezydentem, a tym samym Rzecząpospolitą, jak to czyniono przed 10 kwietnia.

Kampania czysto wizerunkowa może tylko pogłębić postpolityczną korupcję polskiej polityki, a zbyt natarczywe umizgi do SLD mogą tylko osłabić poparcie i wywołać w Polakach pełne rezygnacji poczucie, że nadzieja na lepszą, uczciwą, suwerenną i wierną sobie Polskę została pogrzebana w Smoleńsku wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem "Rzeczpospolitej"[/i]

Nic lepiej nie ujawniło, czym w dużej mierze stała się polska polityka, jak wieczór wyborczy w prywatnych telewizjach. Wszystko było, jak należy – supertechnika, grafiki, wirtualne studio, rozmowy ekspertów, wywiady i komentarze. Tyle że nie zgadzały się wyniki, bo zaoszczędzono na tym, co powinno być najważniejsze – na badaniach pozwalających na wiarygodne prognozy. W rezultacie był to czysty infotainment. I tak dobrze, że nie ogłoszono zwycięstwa Komorowskiego w pierwszej turze.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?