Trwa polityczny serial pt. „Zakładamy nową partię”. Po falstarcie Palikota przyszedł czas na partię Kluzik—Rostkowskiej & Co. Tylko wyborcy nie dają wiary, że rodzące się w bólach nowe formacje, choć ze starymi aktorami w głównych rolach, to coś więcej niż mydlenie nam oczu. Jest jednak grupa osób, którą do czerwoności rozpala już sama myśl, iż na scenie politycznej może pojawiać się nowa partia, rozbijająca dotychczasowy, ich zdaniem skostniały, układ polityczny. Formacja, która ożywi, uszlachetni i zracjonalizuje politykę. Kto to taki?
[srodtytul]Niewiara w męczenników[/srodtytul]
Niestety, nie są to wyborcy. To rozmaitej maści publicyści wylewają morze atramentu, by przekonać nas, że partie dziś działające nie reprezentują naszych interesów tak, jakby w przeszłości były one reprezentowane dużo lepiej.
Zgoda: partie mają mówić w naszym imieniu. Jeśli jednak chciałbym, by partia w 100 proc. reprezentowała moje interesy, to musiałbym ją sam założyć. Program partii to owoc ścierania się poglądów i koncepcji różnych osób. Przyjmowane decyzje i rozwiązania z konieczności są zatem wynikiem konsensusu. To chleb powszedni demokracji, która nie jest najdoskonalszym z możliwych ustrojów politycznych, podobnie jak ludzie nie są aniołami.
Jednak naiwny optymizm „idealnej polityki” kwitnie. Dobrym przykładem jest tu tekst Igora Janke. Publicysta wygłasza rutynowe żale („polska polityka tak bardzo „spsiała”„), by następnie wlać w czytelników nadzieję, że w związku z tym „każdą szansę na przełamanie fatalnego impasu trzeba witać z zaciekawieniem” („Rz”, 9 listopada 2010 r.).