Piotr Semka o przyjaźni Donalda Tuska z Rosją

Obiecujący polityczny alians Donalda Tuska z Władimirem Putinem, który zaczął się na sopockim molo półtora roku temu, z wolna staje się kulą u nogi – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 16.01.2011 19:10

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Pojednanie z Rosją staje się dla Platformy politycznym dogmatem. To, co miało być jedynie resetem naprężonych stosunków Warszawy z Moskwą, zamienia się w relacje traktowane z nieporównanie większą atencją niż z państwami Unii i NATO. To w imię tej nowej przyjaźni Donald Tusk i Bronisław Komorowski przełykają upokorzenia i bagatelizują niepokojące praktyki Rosjan. To w imię tego aliansu Sejm nie jest zdolny do potępienia raportu MAK, a chór przyjaznych rządowi publicystów radzi, abyśmy raczej zajęli się grzechami naszych pilotów. To w imię tego sojuszu polski prezydent wydzwania do prezydenta Rosji, aby się upewnić, czy Kreml nadal łaskawie gotów jest wspólnie z nami czcić rocznicę katastrofy smoleńskiej.

A Polacy smakują nowy, gorzki paradoks. Przez lata marzyliśmy, aby stać się częścią Zachodu i raz na zawsze przestać znosić rosyjskie upokorzenia. Teraz ekipa Tuska po to, aby Zachód dobrze nas postrzegał, naraża nas na kopniaki ze strony Kremla.

[srodtytul]Znak firmowy[/srodtytul]

Obiecujący polityczny alians Donalda Tuska z Władimirem Putinem, który zaczął się na sopocki molo półtora roku temu, z wolna staje się kulą u nogi. Zlekceważenie przez Rosję polskich wniosków do raportu MAK pokazuje, że Kreml nie jest tak miłym partnerem, jak się wcześniej wydawało. Na dodatek sondaże wykazały, że brak reakcji Tuska na raport MAK nie spodobał się ponad 40 proc. Polaków.

Od początku zresztą reset na linii Tusk – Putin był naznaczony swoistym grzechem pierworodnym. W ramach rywalizacji z Lechem Kaczyńskim lider Platformy Obywatelskiej po objęciu władzy potrzebował sukcesów w dyplomacji. Wykonał gest w kierunku Rosji. Jednocześnie zaakceptował rosyjską tezę, że za pogorszenie relacji między Warszawą a Moskwą winni są "straszni Kaczyńscy". To uczyniło Tuska zakładnikiem Kremla.

Uczyniwszy z pojednania z Rosją swój znak firmowy – zarówno dla wyborców w kraju, jak i partnerów na Zachodzie – Tuskowi nie jest teraz łatwo zmienić front.

[srodtytul]W niewoli eventów[/srodtytul]

W 2009 roku Tusk, zapraszając Władimira Putina na Westerplatte, myślał o swoim wizerunku pragmatyka. A Rosjanie, doskonale wyczuwając jego gierki, raz dawali mu fory, a innym razem kopali go po kostkach. Testowali w ten sposób jego gotowość do "przyjaźni". Ot, choćby wtedy, gdy na konferencji prasowej ogłosili zbiór akt wywiadu oskarżający Polskę o to, że przed 1 września 1939 roku była sojusznikiem Hitlera. Moskwa musiała też zauważyć, jak szybko Platforma zgodziła się unikać w odniesieniu do zbrodni katyńskiej słowa "ludobójstwo". Wytrzymałość Tuska Rosjanie testowali także długim trzymaniem go w niepewności, czy Putin w ogóle do Gdańska dotrze. W końcu dotarł, a Tusk mógł mieć satysfakcję, że na uroczystościach zebrali się czołowi przywódcy Europy.

Ale po udanym szczycie polski premier stał się niewolnikiem kolejnych eventów. Gdy ogłoszono, że na sopockim molo zaprosił Putina do wspólnych obchodów rocznicy Katynia, Rosjanie natychmiast zrozumieli, że w relacjach z Moskwą będzie on miał teraz związane ręce przez kolejne osiem miesięcy. I istotnie w tym czasie Tusk unikał jakichkolwiek zadrażnień. Zwłaszcza że nowa ekipa postanowiła wygasić politykę Lecha Kaczyńskiego opartą na projekcie budowania koalicji krajów Europy Środkowo-Wschodniej obawiających się rosyjskiego neoimperializmu. Szanse na taki blok osłabły co prawda wskutek m.in. fiaska pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, ale ekipa Tuska już z własnej woli ogłosiła porzucenie jagiellońskich mrzonek na rzecz piastowskiego realizmu.

7 kwietnia 2010 roku w Katyniu Tusk i Putin demonstrowali pojednanie. A gdy doszło do tragedii smoleńskiej, tym łatwiej przyszło Putinowi przytulić polskiego premiera. Stworzono atmosferę, w której dobra wola Rosji i jej porażenie tragedią było tak ewidentne, że już samo sugerowanie wspólnego śledztwa jawiło się jako grubiaństwo. Tusk uległ tej atmosferze i zgodził się na prowadzenie śledztwa przez Rosjan. Można podejrzewać, że w tym samym czasie piarowcy premiera wpadli na wspaniały pomysł: oto wielcy liderzy Polski i Rosji przemieniają tragedię w wielkie dobro – historyczne pojednanie potomków Lecha i Rusa.

[srodtytul]Lew, który nie ryknął[/srodtytul]

Rezygnując jednak ze wspólnego śledztwa, do czego upoważniał choćby bezprecedensowy charakter katastrofy, Tusk zdał się na łaskę i niełaskę Putina. Dziś zaś widać wyraźnie, że Rosjanie ten jego gest uznali za ustępliwość.

W połowie grudnia Tusk zrozumiał, że jego dobra wola została zlekceważona. To wtedy warknął, że raport MAK jest nie do przyjęcia. Czy miał nadzieję, że uda mu się jeszcze wywrzeć presję na Rosjanach, by w raporcie uwzględnili polskie wnioski? Nawet jeśli w to wierzył, to powinien wziąć pod uwagę także zły wariant rozwoju wydarzeń i zlecić przygotowanie polskiej kontrkonferencji z własnymi symulacjami komputerowymi.

Zamiast tego pojechał w Dolomity. We wtorek 11 stycznia Rosjanie ogłosili, że nazajutrz odbędzie się konferencja szefowej MAK Tatiany Anodiny. Był jeszcze czas, aby premier wrócił do Warszawy, obejrzał z doradcami moskiewską konferencję i przedstawił swoje stanowisko. Gdyby tak zrobił, to jego wersja byłaby cytowana w światowych mediach obok wersji rosyjskiej. A jednak coś sprawiło, że Tusk zabrał głos dopiero 24 godziny potem.

Zapowiadając jakieś bliżej nieokreślone rozmowy z Rosją, wypadł blado. Nie wystąpił też w obronie czci generała Błasika, a przy okazji dzięki trafnemu pytaniu Andrzeja Stankiewicza z tygodnika "Newsweek" ujawnił brak wiedzy na temat zasad prawnych, na jakich przekazano Rosjanom śledztwo.

Niemal w tym samym czasie chorobę ogłosił Bronisław Komorowski. Czyżby prezydent i premier nie mieli ochoty na zderzenie czołowe z Moskwą?

Po takim afroncie była okazja do ochłodzenia relacji i pokazania – nawet w subtelny sposób – że Putin zmarnował kapitał zaufania, jakim obdarzył go Tusk w kwietniu zeszłego roku. Polski premier szybko jednak wrócił na wakacje. Wezwania Piotra Skwiecińskiego ("Rz" 14.01.2010), aby podjąć rękawicę, być może czytał już w Dolomitach.

[srodtytul]Fanfary triumfu[/srodtytul]

Rosjanie, po przeforsowaniu w światowych mediach swojej wersji wydarzeń i sprawdzeniu stopnia uległości Warszawy, uznali, że czas na uspokojenie atmosfery. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, który wcześniej przestrzegał Polskę przed próbami międzynarodowego arbitrażu, nagle zamienił się w samą słodycz i wyraził zrozumienie dla polskich emocji.

Nowym elementem okazała się natomiast inicjatywa prezydenta Komorowskiego, który w piątkowy wieczór zadzwonił do Dmitrija Miedwiediewa. Treść rozmowy nie została Polakom streszczona przez służby prasowe naszej głowy państwa. Szybko jednak jej interpretacji dokonał na potrzeby agencji ITAR-TASS anonimowy ekspert. "Z raportem (MAK) trudno polemizować. Kropka została postawiona wczoraj w postaci rozmowy telefonicznej prezydentów Komorowskiego i Miedwiediewa. Wszystkie pytania strona polska na pewno zdoła wyjaśnić w toku dochodzenia, które prowadzą organy śledcze" – zacytowała rosyjska agencja słowa swojego rozmówcy.

I taka rosyjska interpretacja ponownie nie spotkała się z reakcją służb prasowych prezydenta Komorowskiego. Wypowiedź Tomasza Nałęcza, że głowa polskiego państwa telefonowała na Kreml, aby poprzeć wątpliwości Tuska, pojawiły się później. Nałęcz nie wytłumaczył zresztą, dlaczego Komorowski sam dzwonił do Miedwiediewa, zamiast wyrazić swoje uwagi w publicznym komunikacie.

Tusk powracający w Dolomity, milczący Komorowski i milczący polski Sejm – nasze władze po raz kolejny wypełniły test po myśli Rosjan. Ta obserwacja zostanie zapewne wykorzystana w przyszłości. A kto takich analiz dokonuje? Ot, choćby Aleksiej Makarkin, wiceprezes prokremlowskiego Centrum Technologii Politycznych, który na łamach sobotniej "Gazety Wyborczej" protekcjonalnie pochwalił Tuska za umiarkowaną reakcję. Makarkin podkreśla: "Bardzo ważne, że w wypowiedzi Tuska znalazły się zdania, aby spory w sprawie raportu nie pogorszyły stosunków polsko-rosyjskich ani nie zniszczyły pozytywnych zmian, do których doszło w ostatnich miesiącach. W podobnym duchu wypowiedział się później prezydent Komorowski. W Moskwie zostało to zauważone i będziemy się tego trzymać".

Makarkin chwali też polskiego premiera, że nie oddał pola PiS, ale pośrednio ostrzegł Tuska, co mogłoby się stać, gdyby nie zachował się tak wstrzemięźliwie: "Wojna informacyjna (Moskwy z Warszawą – p.s.) byłaby możliwa, gdyby polski rząd zajął w sprawie raportu MAK stanowisko bliskie PiS. Ale tak się nie stało".

[srodtytul]Drużba nie zawsze znaczy przyjaźń[/srodtytul]

Wydawałoby się, że kto jak kto, ale Polacy powinni być – z racji doświadczeń historycznych – szczególnie wrażliwi na niedobrą rosyjską tradycję rozumienia przyjaźni jako okazji do zwiększania przewagi nad partnerami. Wspomnienia z lat PRL, gdy hasło "drużba" było parawanem dla nierównoprawnych relacji, powinny być żywe w pamięci pokolenia, które dziś rządzi Polską. Tymczasem niepokojące zachowania Moskwy nie budzą jakoś instynktu samozachowawczego. Co więcej, po raz pierwszy od 20 lat powstało wrażenie jakby Rosja była w stanie – na razie w niewielkim stopniu – rozgrywać przeciw sobie polskiego prezydenta i premiera.

Aroganckie zachowania rosyjskich polityków powinny pomóc polskiemu premierowi wyleczyć się ze złudzeń, że Moskwa zaczęła się z Polską liczyć, bo jesteśmy mocnym graczem unijnym. Rosja z żelazną konsekwencją inaczej traktuje wielkich europejskich graczy, a inaczej państwa "bliskiej zagranicy", szczególnie zaś te, które były kiedyś w jej strefie wpływów. Tam, gdzie ma swoje interesy, tam udowadnia swoje racje. Uległość sąsiadów testuje za pomocą politycznych elektrowstrząsów – Estonii aplikując ataki komputerowych hackerów, Łotwie grożąc wtargnięciem rosyjskich samolotów bojowych w jej przestrzeń powietrzną, a Polskę upokarzając lekceważeniem wniosków z naszego śledztwa, znieważaniem generała Błasika i emitowaniem krzyków grozy z ostatnich chwil lotu Tu-154.

Platforma, która dała się wplątać w tę rosyjską grę, musi pamiętać, że każdy brak reakcji na taką taktykę Kremla to droga do politycznej finlandyzacji. Bo Rosjanie to przyjaciele, od których nie tak łatwo się odkleić.

Pojednanie z Rosją staje się dla Platformy politycznym dogmatem. To, co miało być jedynie resetem naprężonych stosunków Warszawy z Moskwą, zamienia się w relacje traktowane z nieporównanie większą atencją niż z państwami Unii i NATO. To w imię tej nowej przyjaźni Donald Tusk i Bronisław Komorowski przełykają upokorzenia i bagatelizują niepokojące praktyki Rosjan. To w imię tego aliansu Sejm nie jest zdolny do potępienia raportu MAK, a chór przyjaznych rządowi publicystów radzi, abyśmy raczej zajęli się grzechami naszych pilotów. To w imię tego sojuszu polski prezydent wydzwania do prezydenta Rosji, aby się upewnić, czy Kreml nadal łaskawie gotów jest wspólnie z nami czcić rocznicę katastrofy smoleńskiej.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?