Niezwykła, dla wielu niezrozumiała kariera Andrzeja Leppera w III RP nie wzięła się z niczego. Lepper był taki, jaka była duża część Polski. Jego brutalny język i bandyckie metody działania były odpowiedzią na to, jakie było – i pewnie ciągle w dużej mierze jest – polskie państwo.
W dżungli Balcerowicza
Rewolucja, która dokonała się w Polsce w latach 90., wprowadziła dużą część Polaków do innego kręgu cywilizacyjnego. Ale miliony ludzi nie poradziły sobie z tą sytuacją. Polska lat 90. była państwem dla sprawnych, rzutkich, silnych, inteligentnych, sprytnych, ale też tych, którzy byli dobrze ustawieni. Tych, którzy mieli wyraźną przewagę na starcie do wyścigu, w którym nie obowiązują przejrzyste reguły.
Zarówno dla wielu przedsiębiorczych, dynamicznych i wykształconych ludzi, jak i dla wielu zwykłych kombinatorów był to kraj, w którym można szybko zdobyć fortunę. Ale – jak to bywa w czasach rewolucji – miliony ludzi nie potrafiły się dopasować do nowych czasów. Pozostali bezbronni, samotni, bezradni wobec urzędów. Czuli się coraz bardziej odrzuceni. Ich świat zmieniał się za szybko.
Uważali, iż stary świat był może zły, ale rządził się znanymi regułami. Nowy zaś nie miał żadnych zrozumiałych zasad. Politycy i dziennikarze mówili niezrozumiałym dla nich językiem. A duża część polityków i dziennikarzy, którzy świetnie odnaleźli się w nowej rzeczywistości, nie rozumiała tego, co czuli ludzie odrzuceni i pozostawieni samym sobie.
A mieli oni poczucie, że żyją w dżungli, w której jedynym prawem jest siła pięści, po której grasują bandyci, którzy chcą ich ograbić, i w której za każdym drzewem czai się niebezpieczeństwo. Rzeczywistość, w której umieścił ich Leszek Balcerowicz, to nie był świat, w którym wyrośli, który rozumieli. Gdy tylko próbowali się poruszyć, wpadali w jakąś pułapkę.