Korki od szampana nie strzelały

Gdy wmaszerowaliśmy do Stanley, zobaczyliśmy pole bitwy. Miasto było zniszczone. Wszędzie walały się stosy amunicji i broni. Leżały ciała zabitych - wspomina brytyjski weteran wojny o Falklandy sierżant major Philip Shuttleworth w rozmowie z Piotrem Włoczykiem

Publikacja: 01.04.2012 19:48

Korki od szampana nie strzelały

Foto: Archiwum

Gdy 30 lat temu, 2 kwietnia 1982 roku, Argentyna zajęła Falklandy, Amerykanie twierdzili, że Wielka Brytania nie będzie w stanie odbić wysp. Argentyńczycy mieli w rejonie trzykrotną przewagę w powietrzu. Co pan pomyślał, gdy się dowiedział, że premier Margaret Thatcher chce wysłać na odsiecz grupę uderzeniową z m.in. dwoma lotniskowcami i pańską brygadą komandosów?

Sierżant major Philip Shuttleworth:

Od samego początku byłem za odbiciem wysp. Miałem osobiste powody - w latach 1973 - 1974 odbywałem służbę na Falklandach i widziałem na własne oczy, jak na wskroś brytyjskie jest to terytorium. Mimo że od Londynu dzieli je kilkanaście tysięcy kilometrów, to zamieszkujący je ludzie są, moim zdaniem, dużo bardziej brytyjscy niż wielu moich rodaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Będąc skazanymi tylko na siebie, są bardziej przywiązani do podstawowych cnót brytyjskich. A poza tym jest to naprawdę uroczy zakątek świata. Kiedy więc dowiedziałem się, że Argentyńczycy zajęli nasze wyspy, z całego serca chciałem się tam dostać i dopilnować, by znów powiewała nad nimi nasza flaga.

Jak wyglądała droga na Falklandy?

Potwornie się dłużyła. Mniej więcej w połowie drogi mieliśmy krótki przystanek na Wyspie Wniebowstąpienia, leżącej na samym środku Atlantyku, gdzie nas zreorganizowano i przygotowano do odpłynięcia w szyku bojowym dalej na południe. Moją jednostkę załadowano na wielki cywilny liniowiec Canberra, który został przejęty przez wojsko i zaadaptowany do przewozu żołnierzy. Nazywaliśmy go Wielkim Białym Wielorybem. Niektórzy mogliby sobie myśleć, że przez cały ten czas wygodnie odpoczywaliśmy w kajutach, oczekując dobicia do Falklandów. Nic z tych rzeczy. Cały rejs, który trwał około miesiąca, to dla mojej jednostki niekończące się treningi na statku, by przygotować się do czekających nas zadań.

Niektórzy mogliby sobie pomyśleć, że płynąc tyle czasu, straciliście zapał wojenny.

Na początku większość z nas miała nadzieję, że Argentyńczycy przestraszą się naszej grupy bojowej i sami opuszczą wyspy. Gdy jednak w połowie drogi wiadomo już było, że nie ominie nas starcie z wrogiem, przygotowywaliśmy się do niego również psychicznie.

Nie bał się pan, że Wielki Biały Wieloryb może być doskonałym celem dla argentyńskiego lotnictwa? Jego strata to byłby dla was gigantyczny cios.

Nie było takich obaw, bo byliśmy doskonale chronieni. Strata każdego okrętu byłaby ciosem, nie mówiąc już o Canberrze czy o lotniskowcu. Ale nie myśleliśmy o potencjalnych stratach, bo w ten sposób nie wygrywa się wojen.

Jak pan zareagował na wieść o zatopieniu krążownika Generał Belgrano przez brytyjski okręt podwodny Conqueror? Generał Belgrano był w końcu poza strefą działań wojennych i wielu twierdzi, że ten zbudowany jeszcze przed II wojną światową okręt nie stanowił zagrożenia dla Royal Navy. W wyniku tego najkrwawszego ataku Argentyńczycy stracili więcej ludzi (323) niż Brytyjczycy podczas całej wojny (258).

Generał Belgrano płynął w naszą stronę i nie ulega wątpliwości, że miał zamiar nas zaatakować. A na stratę Argentyńczyków można spojrzeć z drugiej strony -gdyby Conqueror nie zniszczył tego krążownika, to my mogliśmy opłakiwać stratę naszych żołnierzy.

Jaki był pański najgorszy dzień?

Był to bez wątpienia dzień, gdy straciliśmy, po uderzeniu rakietami Exocet, okręt zaopatrzeniowy Atlantic Conveyor. Wraz ze statkiem na dno poszły helikoptery, amunicja i mnóstwo innego potrzebnego sprzętu. I wtedy też było jasne, że odbicie wysp będzie cięższe, niż nam się wydawało.

Argentyńczycy używali mnóstwo fracuskiego sprzętu, bo obok doskonałych rakiet przeciwokrętowych Exocet - również myśliwców Mirage czy Super Etendard. Czytając o brytyjskich stratach z tej wojny, wszędzie przewijają się francuskie nazwy. Czy tak po ludzku nie byliście momentami źli na Francuzów, że wyprodukowali tak świetny sprzęt?

Może od czasu do czasu rzeczywiście tak było - w przypadku skomasowania strat i gdy często słyszało się francuskie nazwy. Ale każdy ma przecież prawo sprzedawać swój sprzęt gdzie chce. Argentyńczycy mieli też sporo używanego sprzętu amerykańskiego - krążownik Generał Belgrano to tylko jeden z przykładów. Z drugiej strony, gdy wylądowaliśmy na Falklandach, okazało się, że Argentyńczycy używali przeciwko nam rakiet ziemia-powietrze, które były produkowane przez firmę z Irlandii Północnej. Takie rzeczy się po prostu zdarzają.

Jak wyglądało lądowanie na Falklandach?

W San Carlos, na zachodnim wybrzeżu największej wyspy, wylądowałem na pokładzie okrętu desantowego HMS Fearless. Wcześniej przeniesiono nas na niego z Wielkiego Białego Wieloryba. Wiedzieliśmy, że Argentyńczycy nie będą stawiać oporu przy desancie, bo mieliśmy naprawdę dobre dane wywiadowcze. Potem czekały nas walki podczas długiego marszu przez wyspę do stolicy.

Pamięta pan reakcję mieszkańców stolicy Falklandów?

To było ogromne święto, ale widok Stanley był dla mnie dojmujący. Mając w pamięci piękne jak z pocztówki miasteczko z białymi domkami, byłem przybity, gdy po wmaszerowaniu do niego zobaczyłem pole bitwy. Miasto było zniszczone, a wszędzie walały się stosy amunicji i broni. Wciąż można było jeszcze zobaczyć leżące ciała zabitych. Ulżyło mi dopiero wtedy, gdy się upewniłem, że nic nie stało się z moim znajomym, których ostatni raz widziałem osiem lat wcześniej. Właśnie z ich powodu była to dla mnie bardzo osobista wojna.

Była chwila na świętowanie?

Tak, ale nie strzelały korki od szampana. Czuć było po prostu wszechogarniającą radość, że po dwóch miesiącach wróciliśmy na Falklandy w Koronie Brytyjskiej.

Czy ta historia może się pańskim zdaniem powtórzyć? Ostatnie miesiące wskazywałyby, że Argentyńczycy wcale nie uważają kwestii przynależności Falklandów za rozwiązaną raz na zawsze.

W tym przypadku historia nie ma prawa się powtórzyć. Argentyńczycy wiedzą doskonale, że spotkaliby się z taką samą reakcją jak 30 lat temu. A poza tym jest tam teraz dużo silniejszy garnizon, który skutecznie odstrasza każdego, kto myślałby o zajęciu wysp. Falklandy są brytyjskie i koniec.

Sierżant major Philip Shuttleworth z Trzeciej Brygady Komandosów Królewskiej Piechoty Morskiej, uczestnik brytyjsko-argentyńskiej wojny o Falklandy

felietony
Jacek Czaputowicz: Czy Polska podżega do ataku na Iran?
analizy
Zuzanna Dąbrowska: Roztopione ego Donalda Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Donald Trump okaże się ojcem europejskiej jedności
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Długodojrzewający proces poprawy nauczycielskiego bytu
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Lekcja historii: Od nieszczęsnych Polaków do biednych Ukraińców
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”