Wytyczne stałej wystawy fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, która ma powstać do 2016 roku w berlińskim gmachu Deutschlandhaus, nie zainteresowały specjalnie polskich mediów. Jedynie „Gazeta Wyborcza" ogłosiła w hurraoptymistycznym stylu: „Koniec sporu o wypędzonych. Do powojennych wysiedleń Niemców nie doszłoby, gdyby nie zbrodnie popełnione przez III Rzeszę - taka będzie myśl przewodnia muzeum, które niemiecki rząd zbuduje w Berlinie". I dalej „Polski punkt widzenia został w projekcie uwzględniony. Nikt nie będzie wystawiał Polsce rachunków".
Bardziej wyważona była depesza PAP, w której czytamy: autorzy koncepcji wystawy podkreślili, że „wcześniejsze bezprawie nie stwarza jednak, mimo swego ogromu, uzasadnienia prawnego i moralnego dla nowego bezprawia", choć „odpowiedzialność Niemców za zbrodniczą politykę nazistów nie ulega w rezultacie tego stwierdzenia relatywizacji".
Wreszcie polskojęzyczna strona „Deutsche Welle" zacytowała przewodniczącą Związku Wypędzonych Erikę Steinbach, która wyraziła „wyjątkowe zadowolenie", iż „wypędzenia nie zostaną ukazane wyłącznie w kontekście II wojny światowej, lecz także poprzedzającej jej I wojny oraz innych wydarzeń historycznych XIX wieku".
Wewnętrzne pęknięcie
Jedna wystawa i wszyscy zadowoleni? Zajrzałem więc na stronę internetową fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", przeczytałem o koncepcji wystawy i zrozumiałem, dlaczego. Po prostu każdy uczestnik sporu o historyczny sens wysiedleń znajdzie tam coś dla siebie. No, prawie każdy.
Przypomnijmy więc, że od początku dyskusji o Centrum przeciw Wypędzeniom ścierały się trzy wizje: