O tych, zrobionych „przypadkowo", fotografiach mówi się, że to ustawki, a fachowcy doskonale wiedzą, że z ustawkami i w ogóle z ocieplaniem trzeba bardzo uważać. Znany jest choćby przypadek posłanki, która dała się sfotografować na romantycznym spacerze ze znajomym, a ten okazał się księdzem. Nie wspominając już o byłym premierze, który chciał się pokazać w tabloidach z nową partnerką, po tym jak zostawił rodzinę, a w efekcie skutecznie został przez bulwarówki ośmieszony i w polityce nie ma czego szukać.
Przypadek Małgorzaty Tusk, bo piszę te słowa à propos jej wydanych niedawno wspomnień, aż tak spektakularny nie jest, ale i jej nie wyszło za dobrze. Przyznaję się bez bicia, że wspomnień pani premierowej nie przeczytałem, ale czuję się usprawiedliwiony, bo przynajmniej próbowałem. Niestety, zemdliło mnie od nadmiaru lukru. Internet śmiał się z książki „Między nami" od momentu jej wydania. Autorkę porównywano z Paulo Coelho i cytowano jej złote myśli w rodzaju „jesteśmy mistrzami w ukrywaniu własnych wad i eksponowaniu zalet". Jednak prawdziwe szyderstwo rozpoczęło się po występie żony szefa rządu u Moniki Olejnik. Małgorzata Tusk wyznała w tym programie m.in., że jej mąż płacze, oglądając „Króla Lwa". „Donald Tusk płacze, oglądając »Króla Lwa« i wywiady swojej żony" – celnie skomentował na Twitterze europoseł Marek Migalski. Cóż, tak właśnie musi się skończyć lukrowanie rzeczywistości i ocieplanie wizerunku wbrew faktom oraz zdrowemu rozsądkowi. Zamiast ocieplenia wyszło ośmieszenie.
Niech już lepiej Donald Tusk pozostanie tym, kim jest naprawdę. Bezwzględnym graczem politycznym, który dzięki brakowi skrupułów prowadzi swoją partię od zwycięstwa do zwycięstwa. Prawdziwym królem lwem pożerającym konkurentów i przeciwników.