Ukraiński smok

Zachodnie koncerny, nie mogąc nic przejąć nad Dnieprem, nie widzą interesu w przyjęciu Kijowa do struktur lepszego świata – pisze były wicekonsul RP we Lwowie.

Publikacja: 17.12.2013 00:52

Na zdjęciu: Arsenij Jaceniuk i Catherine Ashton wśród protestujących na kijowskim majdanie, 10 grudn

Na zdjęciu: Arsenij Jaceniuk i Catherine Ashton wśród protestujących na kijowskim majdanie, 10 grudnia 2013 r.

Foto: AFP

Red

To, co się dzieje w ostatnim czasie w Kijowie, wygląda na spektakl odbywający się według wcześniej napisanego scenariusza. W Moskwie jego autorstwo przypisują Stanom Zjednoczonym, na Zachodzie – Rosji. Nad Dnieprem głosy są podzielone: opozycja wskazuje na Kreml, a obóz władzy krytykuje nadmierne wtrącanie się polityków Unii Europejskiej w wewnętrzne sprawy Ukrainy.

Widmo niebytu

UE i USA wciąż widzą Ukrainę w Europie. Są skłonni ją nawet wesprzeć finansowo, ale nie widzą obecnego prezydenta za sterami władzy nad Dnieprem. Ta niechęć nie wynika z nieprzestrzegania swobód obywatelskich ani z tego, że Unia boi się, że Janukowycz zdefrauduje wszystkie środki przeznaczone na restrukturyzację Ukrainy. Tego raczej nie zrobi. Ukraina jest w stanie zapaści finansowej. Jeszcze jeden krok, a 22-letnie państwo stoczy się na dno niebytu. Poza tym nie ma nad Dnieprem ludzi, którym z czystym sumieniem można powierzyć pieniądze, nie licząc się z częściowym ich upłynnieniem. Tym problemem dotknięte są nie tylko elity polityczne, ale i całe społeczeństwo. W opinii wielu ekipa, która chce zastąpić Janukowycza, jest tylko bardziej wygłodniała i nie gwarantuje, że zjawisko „wziatki" (łapówki) i „witkatu" (korupcyjnej prowizji) zniknie z ukraińskiej rzeczywistości, a poziom życia zwykłych ludzi wzrośnie.

Za jedną i drugą stroną ukraińskiej sceny politycznej stoją pieniądze oligarchów

Nikt nie mówi całej prawdy o finansowaniu majdanu czy o tym, kto płaci za autobusy, którymi ze Wschodu i Zachodu manifestanci jadą do Kijowa. Nie ulega wątpliwości, że za jedną i drugą stroną sceny politycznej stoją pieniądze oligarchów. Oczywiście, te zjawiska nie przekreślają całego ruchu sprzeciwu obywatelskiego, który jest siłą dominującą.

W Unii, USA, a także i w Rosji wiedzą, że obecny prezydent jest ojcem chrzestnym ukraińskich oligarchów i nie pozwoli uszczuplić ani pozbawić stanu posiadania swego klanu (oczywiście, jak widać na majdanie, nie wszyscy wielcy Ukrainy chcą do niego należeć, a ostatnio sam Rinat Achmetow, najbogatszy człowiek na Ukrainie wydał oświadczenie, w którym poparł protestujących). Zachodnie koncerny, nic nie mogąc zyskać nad Dnieprem (czytaj: przejąć), nie widzą interesu w przyjęciu Kijowa do struktur lepszego świata. Nie chcą się angażować, choćby dlatego, aby nie narażać się Rosji, która od 3,5 roku walczy z Janukowyczem, próbując przejąć system energetyczny Ukrainy i podporządkować sobie dawną prowincję, a zarazem kolebkę, swojej państwowości i kultury.

Truizmem jest mówienie o odbudowie przez Putina imperium rosyjskiego, ale wizja, w której UE znajduje się kilkaset kilometrów od Moskwy, może włodarzy Kremla przyprawić o dreszcze. Na rosyjską, ale także i na niemiecką politykę w regionie, może też nieprzyjemnie oddziaływać wizja powrotu idei Europy Środkowej, do budowy której w ostatnich dniach zachęcają m.in. wicedyrektor Atlantic Council, Fran Burwell, czy głosy płynące z brytyjskiego Chaton House.

W rolach głównych

Moskwa i Berlin mają wspólnego, najsilniejszego kandydata do zastąpienia obecnego prezydenta – Witalija Kliczkę. Mistrz wagi ciężkiej w boksie zawodowym już dziś zapowiada, że jeśli Janukowycz dożyje do 2015 roku, to on z nim wygra. Od 2009 roku protegowana Władimira Putina (tak, tak to nie pomyłka) i ulubienica Angeli Merkel została zamknięta przez „Lorda Farquaada" na siedem lat w wieży, ale i bez niej Moskwa ma się kim posłużyć nad Dnieprem. Co prawda następca Julii Tymoszenko swój start polityczny zawdzięcza wsparciu ukraińskiej diaspory z Kanady, ale z pewnością nigdy nie wyrzeknie się swoich miejscowych mocodawców. Jego drugie imię to, „ulubiony przyjaciel oligarchów".

Natomiast nacjonaliści ze Swobody Ołeha Tiahnyboka, jeśli nawet nie byliby powiązani ani z Bankową (ulica, na której mieści się siedziba prezydenta Ukrainy), ani z Kremlem, ani nawet z Berlinem (Swoboda współpracuje z niemiecką NDP) to i tak działają na ich korzyść. Narzucanie historycznej optyki UPA całej Ukrainie może w najlepszym wypadku doprowadzić do powtórnej wygranej Janukowycza albo wręcz podziału kraju. Na tym może skorzystać tylko Rosja, która od dawna marzy, aby odstrzelić „banderowszczyznę", a zjednoczyć z imperium wschodnią, a jak się uda, to i środkową część kraju.

Tak na marginesie, trzeba dodać, że Juliusz Mieroszewski uważał, iż podarowanie Lwowa Ukraińcom kosztem Polski było największym błędem Stalina. Dziś Rosja tę część kraju chętnie podrzuciłaby UE. Janukowycz zaś, zdaniem innych, jeśli dożyje, może już dziś otwierać szampana przygotowanego na wybory prezydenckie 2015 roku. Od dawna starał się, aby wzrosły sondaże tego najbardziej radykalnego ugrupowania. Jego sztab doskonale zdaje sobie sprawę, że prezydent reelekcję może sobie zapewnić tylko w starciu z lwowskim nacjonalistą. Dziś cały wschód, południe i duża część centrum kraju są nieźle wystraszone. Z kolei siła opozycji zależy od nastrojów wśród obywateli.

Realizacja scenariusza

Ukraińcy wyszli na majdan 21 listopada br. po decyzji Mykoły Azarowa o zawieszeniu procesu integracyjnego z Unią, ale tak naprawdę ruszyli szturmem 30 listopada. Nie za Europę, nie za opozycję, ale w obronie swojej godności. W odpowiedzi na 22 lata poniewierania, biedy i złodziejstwa rządzących. Przeciwko niespełnionym marzeniom roku 2004. Z powodu „braku Ukrainy w Ukrainie".

Aż dla 80 proc. manifestantów bezpośrednim pretekstem zrywu było użycie siły przeciw studentom przez Berkut. Tylko 5 proc. z nich przyszło ze względu na głos liderów opozycji. Od momentu pacyfikacji studentów protestują, jakby chcieli wdeptać w ziemię obecnego szefa państwa, który stał się dla nich uosobieniem całego zła i przyczyną wszystkich porażek. Chcą odczarować rzeczywistość, składając prezydenta w ofierze całopalnej za grzechy jego i swoje własne. Nikogo nie dziwi porównanie Janukowycza do krwawego przywódcy Rumunii, Nicolae Ceausescu. Światełkiem w tunelu jest dla nich Unia Europejska, jej standardy i dobrobyt, o dążeniu do których zapewniał ich przywódca Ukrainy przez ostatnie 3,5 roku. Te obietnice po części powstrzymywały lud od buntu. Bez nich stracił on wszystko, 21 listopada zabrano mu nadzieję, więc rusza na place.

Teraz Wiktor Janukowycz chce do Unii bardziej niż kiedykolwiek. Nie tylko dlatego, że naród go ściga, tę opresję wydaje się i sam nakręcać. Dziś wie, że nawet jak sprzeda kraj Moskwie za 30 mld dolarów kredytu dla Ukrainy oraz 5 mld dla siebie i wstąpi do Unii Celnej, to jego dni upłyną szybko jak piasek w klepsydrze. Właśnie dlatego dobija się do drzwi Brukseli. Tak naprawdę wydaje się nie mieć wyboru.

Może to absurdalne i niedorzeczne, ale nie można wykluczyć, że za protestami, a raczej ich wzniecaniem, stoi sam Janukowycz. Bo jak inaczej odczytać akcję z 11 grudnia, a nawet 30 listopada? Czyżby nie wiedział, czym to grozi? Z pewnością to jemu w głównej mierze trzeba przypisać nocne „czyszczenie miasta" w ostatnią środę. A choć w akcji z 30 listopada, za którą obwiniany jest Wiktor Medwedczuk i Andrij Klujew, bardziej widać rękę Moskwy – jak twierdzi politolog Wiktor Nebożenko – to jednak nie można wykluczyć, że korzyści z niej mógł odnieść również prezydent Ukrainy.

Po szczycie w Wilnie garstkę protestujących można było pozostawić samym sobie i poczekać, aż się rozejdzie. Można było nawet ich usunąć, ale nie bić i nie prześladować. Z kolei trudno uwierzyć, że 11 grudnia siły Berkutu i milicji nie dały rady usunąć kilkuset osób z placu. Mało tego, po nieudanej akcji wycofały się z zajętych pozycji. To nie jest podobne do działań ukraińskiej milicji, której budżet w przeciwieństwie do innych resortów wzrastał systematycznie przez minione lata, a ostatnio za akcje na majdanie zasilono go jeszcze sumą 240 mln hrywien. Co się więc stało?

Janukowycz, wracając z Wilna bez pieniędzy (proponowano mu 600 mln dolarów), wiedział, że jest skazany na pożarcie Moskwy. Do kolejnego szczytu, nawet w marcu 2014 roku, bez pożyczki nie był w stanie dotrwać. W sytuacji zagrożenia jedynym ratunkiem, jakby to paradoksalnie nie wyglądało, może być majdan. Groźba wewnętrznego konfliktu i rozpad Ukrainy, bo tak by się to zapewne skończyło, przeraziła nie tylko Europę, ale nawet USA.

Taką wersję mogą po części potwierdzić zajścia z 30 listopada, a bardziej z 11 grudnia. Wtedy to właśnie w Kijowie gościli zarówno wysoki przedstawiciel UE, jak i USA. Obie panie, Catherine Ashton i Victoria Nuland, nie przyleciały nad Dniepr kurtuazyjnie. Nieprzypadkowo pojawiły się głosy zza oceanu, że Ukraina powinna współpracować z Polską, tj. tworzyć Europę Środkową. Najwyraźniej jednak oferta zachodnich dyplomatek była dla Janukowycza mało zadowalająca (może dano mu czas tylko do roku 2015, a może krótszy?). Naddnieprzański baćka postanowił podbić stawkę, a z tej perspektywy wyglądało to jak scena ze Shreka, w której osioł krzyczy: mam smoka i nie zawaham się go użyć.

No i używa go. 11 grudnia po nocnych manewrach ukraińskiej milicji tłum w dziesiątkach tysięcy znów ruszył ławą na majdan, a trzeba przypomnieć, że w nocy liczył on marne kilkaset osób. Znowu miecz Damoklesa zawisł w powietrzu nad Ukrainą i Europą. Choć Zachód popadł w konsternację, to o sankcjach nie było mowy. Zachodnie dyplomatki po wizycie na majdanie wróciły do Janukowycza. Z ich ust padły tajemnicze hasła o propozycjach złożonych prezydentowi Ukrainy.

Janukowycz jak Ceausescu

W odpowiedzi na kolejny wiec opozycji Janukowycz ściągnął do Kijowa swoich zwolenników, aby wyrazili dla niego masowe poparcie. Tymczasem pierwszy prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk zwołał drugi okrągły stół, w trakcie którego spotkali się nie tylko byli prezydenci, ale i politycy opozycji (spotkanie zresztą zakończyło się fiaskiem). Czyżby takie były wytyczne Ashton i Nuland?

Czy właśnie taka toczy się ta gra? Bardzo możliwe, ale autor chętnie przyzna się do błędu, jeśli historia pokaże, że było inaczej. To tylko jedna z hipotez, której prawdziwość lub fałsz może potwierdzić sam Janukowycz i  wąskie grono jego współpracowników. Jeśli jest jednak inaczej i zajścia na majdanie wynikają z nieudolności rządzących w Kijowie oraz braku zabezpieczeń i reakcji na prowokacje lub, co gorsza, z ustaleń Bankowej z Kremlem, to koniec ery dyrektora bazy samochodowej z Jenakijewa jest raczej przesądzony. Warto przypomnieć, że wiec poparcia dla wspomnianego wcześniej Ceausescu zakończył się obaleniem rumuńskiego dyktatora.

Autor jest byłym wiceprezesem Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie" oraz byłym wicekonsulem RP we Lwowie

To, co się dzieje w ostatnim czasie w Kijowie, wygląda na spektakl odbywający się według wcześniej napisanego scenariusza. W Moskwie jego autorstwo przypisują Stanom Zjednoczonym, na Zachodzie – Rosji. Nad Dnieprem głosy są podzielone: opozycja wskazuje na Kreml, a obóz władzy krytykuje nadmierne wtrącanie się polityków Unii Europejskiej w wewnętrzne sprawy Ukrainy.

Widmo niebytu

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?