Pod deklaracją europejskiej skrajnej prawicy kwestionującą kierunek, w którym zmierza Unia Europejska, są podpisy Marine Le Pen, której nacjonalistyczna partia bierze pieniądze od Rosji, Matteo Salviniego, lidera włoskiej Ligi, który afiszuje się jako wielbiciel Putina, budapeszteńskiego półdyktatora Viktora Orbána, najbardziej prorosyjskiego z unijnych premierów. A wśród nich Jarosław Kaczyński; jak godzi polski lęk przed Moskwą z takim towarzystwem, to tajemnica. Chyba trzeba wiele pychy, aby tak działać nad Wisłą? Nie, to tylko rozpacz starzejącego się przywódcy, który traci grunt pod nogami; deklaracja jest ogólnikowa, nie prowadzi nawet do utworzenia wspólnej frakcji w Parlamencie Europejskim, ale można ogłosić, że ktoś mnie popiera, chociażby byle kto.
Nie inaczej z triumfalnym ogłoszeniem powrotu do PiS jednego tylko posła wędrowniczka, co już z różnych pieców chleb jadał i pewnie znowu gdzieś wywędruje. Zawszeć to plasterek przeciwbólowy po opuszczeniu PiS przez trzech posłów ze Zbigniewem Girzyńskim na czele i utworzeniu odrębnego koła. Wszak to ludzie z jądra partii i pewnie za nimi pójdą inni, bo szczury opuszczają tonący okręt. Niegdyś dumny flagowiec polityczny jest dziś cieknącą łajbą bez większości sejmowej i przy ważniejszych głosowaniach musi dokupywać posłów, tak jak zagrożony okręt potrzebuje pomocniczych pływaków. W ten sposób Jarosław Kaczyński – największy niegdyś pyszałek polskiej polityki – uczy się tego, o czym jeszcze niedawno nie miał pojęcia. „Zdolni ludzie potrafią nauczyć się nawet pokory" – powiedział kiedyś Mahatma Gandhi, ale chyba inne przypadki polityczne miał na myśli.
Teraz nagły powrót Donalda Tuska, jedynego człowieka, którego Kaczyński zawsze się bał i którego szczerze nienawidzi. Ale Tusk nie odebrał jeszcze swej lekcji pokory, jeszcze nie zaczęła się jego „jesień patriarchy", jeszcze najgorsze i niewiadome może być przed nim. „Pokora i delikatność nie są cnotami ludzi słabych, lecz mocnych, którzy nie potrzebują źle traktować innych, aby czuć się ważnymi" – powiedział trafnie papież Franciszek, ale politycy chyba nie pojęli.