Paweł Łepkowski: Obywatel Trump uznany za winnego. I co z tego?

Donald Trump jest pierwszym byłym prezydentem USA, który został uznany za winnego w procesie karnym, ale nie jest pierwszym, któremu postawiono poważne oskarżenia kryminalne. Pięciu innym prezydentom stawiano znacznie poważniejsze zarzuty.

Publikacja: 31.05.2024 15:00

Paradoksalnie proces Donalda Trumpa przybliżył go do ludzi.

Paradoksalnie proces Donalda Trumpa przybliżył go do ludzi.

Foto: EPA/PETER FOLEY

Należy podkreślić dwa bardzo ważne aspekty procesu byłego prezydenta USA. Ława przysięgłych sądu nowojorskiego uznała, że Donald Trump złamał prawo, płacąc aktorce porno Stormy Daniels 130 tys. dolarów za milczenie w sprawie ich rzekomej relacji seksualnej. Dlaczego miałoby to jednak wpłynąć na jego szanse odbicia Bidenowi Białego Domu? Przecież Trump dopuścił się złamania prawa jako zwykły obywatel a nie prezydent Stanów Zjednoczonych. Ten wątek jest systematycznie pomijany przez media nurtu głównego, które świadomie nadużywają określenia „były prezydent złamał prawo”. Otóż w czasie, kiedy doszło do złamania prawa, nie był jeszcze prezydentem, zatem to określenie nosi znamiona manipulacji i jest zwyczajnym kłamstwem.

Uznanie winnym Donalda Trumpa w tak groteskowej sprawie czyni z niego nie tyle męczennika, ile ofiarę nadgorliwości poprawno-politycznej inkwizycji obyczajowej, która dzieli świat na Clintonów, którym wolno kłamać i kalać najwyższy urząd w państwie, i Trumpów, którzy z tego powodu są obwoływani zbrodniarzami

Jako prezydent USA Donald Trump nigdy nie złamał prawa. Z politycznego punktu widzenia ważne też jest, że ława przysięgłych uznała obywatela Trumpa winnym wszystkich zarzucanych mu czynów dopiero cztery lata po wygaśnięciu jego kadencji i na trzy tygodnie przez rozpoczęciem Narodowej Konwencji Partii Republikańskiej w Milwaukee. Trzeba być wyjątkowo upartym, żeby nie dostrzec w tym skrajnego kuglarstwa politycznego ze strony środowisk wspierających Joe Bidena. Demokraci mogą się jednak bardzo przeliczyć z tą kazuistyczną zabawą z nastrojami wyborców.

Nepotyzm Baracka Obamy i Joe Bidena

Paradoksalnie proces Trumpa przybliżył go do ludzi. Amerykanie mają dość polityków nieskazitelnych. Miliarder, który miał romans z aktorką porno, nie wzbudza takiego oburzenia opinii publicznej jak np. syn obecnego prezydenta, którego oskarża się o rzekome przyjęcie pokaźnej łapówki z rosyjskiego źródła i zorganizowanie płatnego spotkania dyrektora ukraińskiej firmy gazowej Burisma z jego ojcem, gdy ten był wiceprezydentem USA. Żona Huntera Bidena publicznie oskarżyła męża o alkoholizm, narkomanię i brak kontroli nad emocjami. Na początku 2023 r. 53-letni syn obecnego prezydenta USA przyznał się do dwóch wykroczeń podatkowych oraz nielegalnego posiadania broni. Powinien był trafić do więzienia. Ale niezwykle korzystnym zbiegiem okoliczności prokuratura wyraziła zgodę na podpisanie ugody, która pozwoliła Hunterowi Bidenowi uniknąć kary. Pojawiły się zatem podejrzenia, że na tak korzystną dla oskarżonego decyzję wpłynęli urzędnicy administracji Joe Bidena. Podwójne standardy moralne?

Czytaj więcej

Czy Donald Trump może zostać prezydentem USA po usłyszeniu wyroku?

Nepotyzm stał się sygnaturą rządzących USA demokratów. Klasycznym przykładem jest sprawa cioci Baracka Obamy. Działacze imigracyjni nigdy nie zapomną synowi kenijskiego stypendysty, że już w pierwszym roku jego prezydentury pozwolił brutalnie deportować z USA 400 tys. imigrantów, którzy mieli prawo oczekiwać na zmianę statusu imigracyjnego w ramach tzw. adjustment of status. Znamienne, że wśród deportowanych nie było 61-letniej Zeituni Onyango, siostry przyrodniej ojca Baracka Obamy, która mimo dwukrotnego nakazu sądowego opuszczenia terytorium USA złamała prawo i pozostawała nielegalnie w Ameryce, a za sprawą bezpośredniej interwencji Białego Domu bezpodstawnie otrzymała w 2010 r. azyl polityczny w tym kraju.

Ale o tym przestępczym przykładzie kumoterstwa, protekcjonizmu, nadużywania władzy i klanowości media nurtu głównego w Europie się nawet nie zająknęły. Za to doskonale pamiętają o tym amerykańscy wyborcy, którzy 5 listopada tego roku ocenią podwójne standardy amerykańskiej lewicy.

To nie podczas prezydentury Donalda Trumpa Biały Dom został przeniesiony do aresztu

Zanim z Trumpa uczynimy całkowicie nielogicznie „byłego prezydenta kryminalistę”, mimo że popełniając czyn zabroniony nie był jeszcze głową państwa, to może najpierw przypomnijmy sobie tych pięciu innych amerykańskich prezydentów, którzy naprawdę złamali prawo w czasie, kiedy byli gospodarzami Białego Domu.

Pierwszym był Andrew Johnson. Na początku 1868 r. Izba Reprezentantów usunęła go z urzędu za zdradę stanu. Impeachment został przegłosowany po dwudniowej debacie, stosunkiem głosów 126:47. W senacie prezydenturę Johnsona uratował głos Edmunda Rossa ze stanu Kansas.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Biały Dom zbyt blisko Kremla

Najbardziej niezwykła i na swój sposób śmieszna jest historia jedynego w historii aresztowania urzędującego prezydenta USA. W 1872 r. funkcjonariusz policji William H. ​​West zatrzymał pędzący powóz konny. Okazało się, że woźnicą jest prezydent Ulysses Grant, który wybrał się na wycieczkę. Panowie znali się i nie darzyli sympatią, ponieważ West raz już zatrzymał Granta za to samo przekroczenie w 1866 r. Wtedy jeszcze Grant nie był prezydentem, ale słynnym generałem, zwycięzcą wojny secesyjnej. Na funkcjonariuszu nie robiło to najmniejszego wrażenia. Podobnie jak w 1866 r. tak i w 1872 r. dał Grantowi słowne ostrzeżenie. Prezydent chyba się tym specjalnie nie przejął, bo następnego dnia w tym samym miejscu jego powóz pędził z zawrotną szybkością ok. 12 km/h. Było to trzecie przekroczenie prędkości w ciągu czterech lat przez obywatela Granta, dlatego funkcjonariusz West aresztował prezydenta. Pierwszy raz w historii Ameryka była rządzona z więziennej celi.

Teapot Dome, Watergate i Contras, czyli prawdziwe afery prezydentów USA

W drugiej połowie lat 20. XX w. amerykańską opinię publiczną podzieliła tzw. afera Teapot Dome. Był to skandal korupcyjny z udziałem przedstawicieli administracji prezydenta Stanów Zjednoczonych Warrena G. Hardinga w latach 1921–1923. Powołano specjalną senacką komisję śledczą pod przewodnictwem senatora Thomasa J. Walsha, której zadaniem było sprawdzenie, czy sekretarz spraw wewnętrznych Albert Bacon Fall wydzierżawił rezerwy ropy naftowej Marynarki Wojennej w Teapot Dome w Wyoming (a także w dwóch lokalizacjach w Kalifornii) prywatnym koncernom naftowym po niskich stawkach bez przetargu konkurencyjnego. Ostatecznie Albert Bacon Fall został pierwszym członkiem gabinetu prezydenta skazanym prawomocnym wyrokiem za przyjmowanie łapówek od koncernów naftowych. Przypuszcza się, że Fall przyjął na siebie winę, żeby chronić byłego prezydenta Hardinga.

Skandal korupcyjny Teapot Dome był jednak niczym w porównaniu do dwóch wielkich afer, które wstrząsnęły amerykańską sceną polityczną w drugiej połowie XX w. Afera Watergate o mało nie doprowadziła do impeachmentu prezydenta Richarda Nixona. Od więzienia uchronił go akt łaski podpisany przez jego następcę, prezydenta Geralda Forda.

Syn obecnego prezydenta USA jest oskarżany o rzekome przyjęcie pokaźnej łapówki z rosyjskiego źródła i zorganizowanie płatnego spotkania dyrektora ukraińskiej firmy gazowej Burisma z jego ojcem, gdy ten był wiceprezydentem USA

Z kolei śledztwo w aferze Contras prowadziło bezpośrednio do gabinetu owalnego za prezydentury Ronalda Reagana. Tego bez wątpienia jednego z największych amerykańskich prezydentów w historii uratowali przed procesem karnym oddani współpracownicy, którzy w dużej mierze przyjęli winę na siebie.

Proces Donalda Trumpa: Zbrodnia czy burleska?

Nie da się porównać skali afer związanych z usunięciem z urzędu Andrew Johnsona czy niezwykle poważnych dla bezpieczeństwa narodowego afer z czasów prezydentury Hardinga, Nixona i Reagana do farsowo-groteskowego oskarżenia Donalda Trumpa o ukrywanie legalnej łapówki wręczonej gwiazdeczce filmów dla dorosłych.

Jeżeli już obracamy się w obszarze burleski, to znacznie bardziej pikantne były kłamstwa wygłaszane pod przysięgą przez urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona, który w gabinecie owalnym uprawiał seks ze stażystką pracującą w Białym Domu. Czy ktokolwiek jest w stanie porównać to do prywatnego życia obywatela Donalda Trumpa i jego dorosłych partnerek sprzed prezydentury?

Uznanie winnym Donalda Trumpa w tak groteskowej sprawie czyni z niego nie tyle męczennika, ile ofiarę nadgorliwości poprawno-politycznej inkwizycji obyczajowej, która dzieli świat na Clintonów, którym wolno kłamać i kalać najwyższy urząd w państwie, i Trumpów, którzy z tego powodu są obwoływani zbrodniarzami. To podwójne standardy moralne. Prostacka, prymitywna obłuda i hipokryzja środowisk, które mają usta pełne frazesów o demokracji i prawie. Donald Trump jest być może złym kandydatem na prezydenta, ale z powodów czysto merytorycznych i programowych, a nie z powodu sprawy procesowej szytej grubymi nićmi przez obłudne i faryzejskie instytucje na łańcuchu jednej strony sceny politycznej. Amerykańska lewica strzeliła sobie w stopę. Efekt tego procesu będzie odwrotny do zamierzonego.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?