No nareszcie, historio. W końcu przyznałaś nam rację i świat śmieje się razem z nami z dowcipów w rodzaju rzekomego restauracyjnego dialogu: „Kto prosił ruskie? Nikt, same przyszły”. Do teraz myśleli, że mamy fobie, ale wreszcie wyszło na nasze. W kwestii rosyjskiego niedźwiedzia fobia równa się trzeźwość.

Podobne westchnienie ulgi usłyszałem w ciągu minionego roku co najmniej kilka razy. I zawsze z dziwnym uczuciem, że podobna, „szczera i odwieczna”, nienawiść do Rosji jest stosunkowo świeżym odkryciem. Szczególnie gdy przypomnimy sobie klimat panujący w stosunku do naszego wschodniego sąsiada między 2010 a 2014 rokiem; od Smoleńska do Krymu. Gdzieś jeszcze mam, muszę ją w końcu odszukać, teczkę z wywiadami i felietonami z tamtego czasu. Czego tam nie było. Ci sami dziennikarze, którzy dzisiaj o Rosjanach piszą tylko per „ruskie” i „kacapy”, wtedy prześcigali się w zapewnieniach, jak to kochają rosyjską kulturę, język, jedzenie, no po prostu wszystko. Że Dostojewskiego czytają w oryginale, oświadczali się przy Czajkowskim, a dzieci usypiają przy bajkach Puszkina. Bo nad polsko-rosyjskimi relacjami, gdyby ktoś zapomniał, wywieszony był wówczas wielki migający neon: „Pojednanie dwóch słowiańskich narodów”.

Czytaj więcej

Moskwa. Pijany próbował ukraść z mauzoleum ciało Lenina

I tak jak dzisiaj obelgą jest nazwać kogoś rusofilem, tak samo wykluczającą inwektywą była wówczas rusofobia. Spod tych samych palców wychodziło w maju 2022 roku chóralne „oj tam, oj tam” po oblaniu rosyjskiego ambasadora farbą w „dzień zwycięstwa”, a dwanaście lat wcześniej apele i zachęty do zapalania zniczy i składania wieńców na grobach krasnoarmiejców. A kiedy jesienią 2010 roku Julianna Awdiejewa w dość kontrowersyjnych okolicznościach wygrała Konkurs Chopinowski, nie wolno było się nawet na ten werdykt zająknąć, bo zostałoby się automatycznie oskarżonym o oszołomstwo i wichrzycielstwo. Prewencyjne ataki w tej sprawie przeprowadzały wówczas dokładnie te same redakcje, które dzisiaj tropią jakiekolwiek ślady obecności rosyjskiej kultury w Polsce.

A więc z tą „odwieczną trzeźwością” w sprawach Rosji byłbym ostrożny. Bo może być tak, że tamten festiwal (nieodwzajemnionej) miłości został podyktowany posmoleńskim rozchwianiem emocji. Ale może i polityką naszych sojuszników, którzy akurat wówczas w swoich relacjach z Moskwą włączyli przycisk „reset”. I jeśli to drugie okazałoby się choć po części prawdziwe, to po przełożeniu którejś ze strategicznych wajch wielu się jeszcze kiedyś dzisiejszej „genetycznej” rusofobii może wypierać. Tak samo jak dzisiaj chcieliby zapomnieć o niedźwiedzich uściskach sprzed dekady.