Podczas swoich rządów w latach 2005-2007 PiS, mimo socjalnego rysu, faktycznie obniżył obciążenia podatników, likwidując trzecią stawkę podatkową i obniżając składkę rentową. Była to w ogromnej mierze zasługa śp. Zyty Gilowskiej.
Teraz Gilowskiej już nie ma, a obniżenie obciążeń raczej się nie powtórzy. PiS idzie w stronę głębokiego etatyzmu, stawiając na socjalną i gospodarczą redystrybucję oraz zwiększenie wydatków państwa. Partia rządząca coraz wyraźniej objawia swój socjalny, a nawet wprost socjalistyczny i populistyczny rys, w ramach którego „zwykli Polacy" zostają przeciwstawieni „bogaczom". Tyle że ci „bogacze" to w rzeczywistości ludzie ledwo zamożniejsi, na których należałoby chuchać i dmuchać, żeby mogli stanowić ostoję klasy średniej. Zamiast tego, jeśli PiS zrealizuje swój plan ujednolicenia podatków osobistych i składek w jednej daninie, właśnie ta grupa najbardziej ucierpi. Nie trzeba bowiem dodawać, że prawdziwi krezusi pozostaną, jak zwykle, poza zasięgiem wspomnianych obciążeń.
Lewicowi wyborcy
U podstaw podejścia rządu PiS do kwestii fiskalnych leży głęboka wiara w słuszność progresji podatkowej. Skutkiem ma być nie tylko włączenie do niej poprzez jednolity podatek wspomnianych składek, których wysokość będzie zależeć od przychodu, nie tylko prawdopodobne pozbawienie zamożniejszych kwoty wolnej od podatku, ale także likwidacja liniowego podatku dla osób prowadzących działalność gospodarczą.
Ta głęboka wiara w sprawiedliwość progresji wiele nam mówi o przekonaniach polityków PiS. W istocie bowiem progresja podatkowa jest systemem głęboko niesprawiedliwym, jako że jej istota polega na karaniu podatnika za wydajniejszą, lepiej płatną pracę oraz za cały wysiłek, jaki do jej zdobycia prowadził, a więc za pracę nad własnymi umiejętnościami i kompetencjami.
Sondaże od lat pokazują, że zwolennicy podatku progresywnego mają przewagę nad zwolennikami systemu liniowego – w badaniu zleconym w 2014 roku przez Centrum im. Adama Smitha było to 46 do 38 procent. Rzecz w tym, że wielu pytanych prawdopodobnie nie rozumie, że w przypadku podatku liniowego każdy podatnik płaci na rzecz państwa identyczną część swoich przychodów, a zatem bogaty płaci więcej niż biedniejszy. Wszak – dajmy na to – 20 procent od 2 tysięcy to co innego niż 20 procent od 20 tysięcy.