Czy te dni mają być tylko krótkotrwałym rozejmem, chwilowym odpoczynkiem od bijatyki i deptania osób, które podobno powinniśmy uznawać za współobywateli? Pewnie tak będzie i dlatego lepiej, jeśli pozostaną zaledwie „Świętami", o których szybko zapomnimy.

A przecież niosą one opowieść całkowicie odmienną od ludzkiej pychy i złości. Opowieść szokującą dla naszych utartych wyobrażeń o świecie: Bóg pragnie być człowiekiem; nie rezygnując z atrybutów swojej boskości, zwraca się ku nam nie jak sędzia i srogi ojciec, ale wyciąga pomocną dłoń, jak matka Teresa do chorych nędzarzy w Kalkucie. Pragnie być solidarny z naszym losem i cierpieniem, a na koniec z najbardziej bolesną i męczeńską ze śmierci.

Bóg, który wcześniej jawił się jako odległy i niepojęty, przerastający wszystko, teraz ukazuje się zrozumiały, ludzki i solidarny. Słowo, które stało się ciałem – jak śpiewamy w kolędzie tej nocy – ukazuje nam nie tylko drogę zbawiania, ale i odwrotność pychy i wzajemnej złości. O takim właśnie przesłaniu betlejemskiej nocy warto teraz pamiętać.

Jedynymi świadkami tych narodzin są pasterze, a była to najbardziej pogardzana i żyjąca w biedzie grupa społeczna tamtych czasów. Tak rozumiana wigilijna opowieść pokazuje nam również, jak wielką i świętą rzeczą jest być człowiekiem. Nie można od nikogo wymagać solidarności równej boskiej. Ale można mieć nadzieję na – od czasu do czasu – wyciągniętą ku pomocy dłoń, na trochę bezinteresownej służby i sporo wybaczenia, jeszcze więcej wyrozumiałości.

Choć już za parę dni będziemy śpiewać kolędy i cieszyć się wigilijną wieczerzą, to wciąż nie pojmujemy sedna wigilijnej opowieści. Więc Święta przeminą, powróci codzienność, dalej będziemy się deptać i awanturować.