PiS postanowił się pokopać z Unią Europejską, która jest koniem dość niemrawym, lecz jak kopnie, to zaboli. Stwierdzenie, że prawo polskie ma pierwszeństwo przed prawem europejskim, oznacza, że TSUE i Komisja Europejska powinny zwinąć manatki i zamknąć biznes. Tylko naiwni mogą myśleć, że tak właśnie zrobią, zamiast oddać kopa PiS. Tak się złożyło, że skuteczne rządy PiS są uzależnione od dopływu gotówki z Europy, a nie odwrotnie. Rozumie to też dobrze polski wyborca pomimo propagandy TVP i innych mediów pisowskich. Z mglistych wywodów premiera wnioskuję, że PiS nie ma planu B, a za plecami ma Solidarną Polskę, która zaciera ręce na myśl o tym, że UE przykopie PiS, a w szczególności premierowi. Mnie nie tyle żal PiS, ile Polski, która na tej awanturze dużo straci zarówno materialnie, jak i wizerunkowo.

Niestety, PO też chce się kopać. Tusk wrócił do Polski z okrzykiem bojowym w stronę PiS. Nieważny program, ważny oręż. Trzeba uderzyć mocno w słabe strony PiS, a nie dzielić włos na czworo. Problem w tym, że w polityce stawką w walce jest zaufanie wyborcy, a nie śmierć znienawidzonego przeciwnika. Polityka to nie amerykański western, w którym szlachetny bohater morduje czarny charakter w spektakularnym pojedynku. Ponadto w polityce liczy się nie tylko lider, lecz także partia i jej zaplecze. Tusk to rzeczywiście dobry strzelec, lecz jego partia nie nadaje się do brutalnych walk takich jak w westernach.

Nie sugeruję, że Budka czy Tomczyk to mięczaki w porównaniu z Terleckim czy Szydło. Myślę jednak, że potęga liberałów opiera się na sile argumentów, a nie na argumentach siły. Dla populistów kopanie to racja bytu, a siła liberałów opiera się na wiedzy i rozsądku. Zresztą wyborca oczekuje od polityków recept na lepszą przyszłość, a nie konfrontacyjnego spektaklu medialnego, który, nie daj Boże, skończy się starciem na ulicy. Już widzę jajogłowych profesorów w pojedynku z rozsierdzonymi kibolami. Jak w ruch idą pały, to nie wystarczy mieć silnej gęby czy umieścić ostrego wpisu na Facebooku.

Włochy też słyną z konfrontacji politycznych, czasami nawet krwawych, lecz w obliczu obecnego covidowego kryzysu skłócone partie stworzyły wspólny rząd pod wodzą niepartyjnego technokraty, Maria Draghiego. My też mamy w Polsce wybitnych niepartyjnych technokratów, którzy potrafią rządzić w momencie grozy lepiej niż dzisiejsi politycy. Trudno sobie jednak wyobrazić, by skłócone polskie partie zasiadły za wspólnym stołem, by ustalić, jak dostać i wykorzystać europejskie fundusze. Ani Niemcy, ani Amerykanie nas do tego nie zmuszą. Po rozum do głowy musimy pójść sami.

Autor jest profesorem na uniwersytetach w Wenecji i Oksfordzie