Innowacyjność, kreatywność oraz przedsiębiorczość – to cechy, które sprawiają, że niektóre państwa mogą się pochwalić licznymi startupami. Tego Polakom, co potwierdzają badania, nie brakuje. Stary slogan reklamowy głosił: „Trzeba mieć fantazję i pieniądze, synku!". Fantazje mamy, ale co z pieniędzmi?
Rząd wiedząc o tym problemie, systematycznie, za pośrednictwem Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBR) oraz innych instytucji, przeznacza miliardy złotych na innowacyjność. Czy jednak w pełni skutecznie? Ma miejsce pewien konflikt interesów. Urzędnicy, przyznający granty, nie chcą ryzykować, ale chcą mieć pewność, że nikt nie oskarży ich o defraudacje środków publicznych. W tym celu tworzą skomplikowane wymagania grantowe, co skutkuje tym, że zamiast startupów preferowane są duże, stabilne firmy. Zdolni, inteligentni ludzie zamiast realizować przyszłościowe i efektywne projekty, rozpisują granty, które i tak są skazane na przegraną w konfrontacji z dużymi koncernami. Praktycznymi beneficjentami wspierania innowacyjności zostają duże firmy, które zatrudniają młodych ludzi, wrzucając ich w korporacyjną hierarchię i obdzierając z początkowego zapału i kreatywności.
Miliony drobnych
Nie można grać na loterii startupów, nie podejmując ryzyka. Z drugiej strony, nie można też pozwolić urzędnikom bezkarnie ryzykować za nasze pieniądze. Choćby dlatego, że rodzi to prawdopodobieństwo tak kontrowersyjnych decyzji, jak ta z 2009 r., gdy 672 tys. zł dofinansowania zostało przeznaczone na... stronę internetową o kotach. Można by jednak pogodzić transparentność z ryzykiem, np. przenosząc odpowiedzialności za decyzje grantowe z urzędników na obywateli.
Najpierw się zastanówmy, czy istnieją już działające w praktyce i sprawdzone metody obywatelskiego wspierania innowacyjności. Są np. tzw. anioły biznesu. Grupa biznesmenów, którzy za udział w zysku zobowiązują się zainwestować prywatny kapitał w startup. Chociaż metoda jest sprawdzona, to na pewno nie można ją nazwać „obywatelską". Jeden człowiek, kierując się sobie znanymi motywami, podejmuje decyzje o zainwestowaniu prywatnych pieniędzy. Wyjątkowo trudne do przeniesienia na grunt publiczny. Dodatkowo młodzi przedsiębiorcy obawiają się wsparcia silnego inwestora, bo nie chcą w przyszłości stracić kontroli nad własną firmą.
Czy istnieje alternatywa? Tak, i jest nią crowdfunding (z ang.: crowd – tłum, funding – finansowanie). W przeciwieństwie do aniołów biznesu, którzy ze względu na istotny kapitał inwestycyjny oczekują zwrotu w postaci części zysków firmy, tu startupy zdobywają pieniądze od tysięcy drobnych ofiarodawców.