Polska debata publiczna jest na dnie. Wydarzenia tak brzemienne w skutki, jak wprowadzenie Polski do zagadkowej strefy euro-bis, przechodzą równie niezauważone, jak niegdyś "pakt trzech czarnych orłów". Zbyt szczelnie wypełniła bowiem eter gromada małp przedrzeźniających każde słowo Jarosława Kaczyńskiego. Obraził Gabon! Obraził Kaszubów! – serwują nam co dzień rozrechotani od rana prezenterzy i zapraszani przez nich "eksperci".

Na tej fali liczni odpasieni osobnicy w markowych garniturach zapewniali nas niedawno, że oni też robią zakupy w Biedronce. Teraz ci wczorajsi klienci dyskontów rzucili się deklarować, że w spisie powszechnym podadzą "narodowość śląską", choć są skądinąd, ale "dla solidarności". To już jest nie tylko do bólu groteskowe. To jest po prostu groźne. Są sprawy wymagające nieco więcej rozumu, niż tylko robić wszystko na przekór Kaczyńskiemu. Jeśli tego rozumu brak, to może lepiej się przymknąć.

Mądrze przeprowadzona regionalizacja państwa mogłaby je wzmocnić, i z perspektywy Warszawy nawet wskazane by było, żeby zamiast podatników z całej Polski dotowaniem śląskich kopalń obciążyć pana Gorzelika. Ale "naród śląski" istnieje tak samo jak naród mazowiecki czy kujawsko-pomorski. Agresywna retoryka separatystów może tylko stworzyć nowe problemy i zaognić stare – ale na pewno niczego nie rozwiąże. Tych, którzy rzucają się ich wspierać, aby tylko na złość Kaczyńskiemu, proszę – puknijcie się w głowy, póki czas.