Broń mnie, Panie Boże, od przyjaciół, z wrogami sobie jakoś poradzę" – prawdziwość tego porzekadła poznaje właśnie na sobie ks. Adam Boniecki.
Najpierw jednak trzeba wyjaśnić pewne, wydawałoby się, oczywistości, które dla wielu oczywistościami nie są. Otóż Kościół ma prawo zakazać występów medialnych swoim księżom i naprawdę nie jest to tortura rodem z hiszpańskiej inkwizycji. Takie w nim panują reguły i każdy je zna na długo, nim zechce zostać kapłanem – niby to oczywiste, ale jak się okazało, zdecydowanie nie dla każdego.
Jak wychować 77-latka
Dla mnie – ale to już opinia, nie fakt – oczywiste jest również, że marianie i szerzej cały Kościół instytucjonalny popełniają katastrofalny błąd, zakazując ks. Adamowi Bonieckiemu występów w telewizji czy udzielania wywiadów.
Czym innym jest pewna pobłażliwość dla satanisty i obojętność dla symboli religijnych w miejscach publicznych, a czym innym głoszenie rzeczy ewidentnie sprzecznych z Ewangelią i nauczaniem Kościoła. Tego drugiego nikt wszak ks. Bonieckiemu nie zarzuca, a to pierwsze nadaje się do polemiki, a nie administracyjnych zakazów. Z kapłanem polemizował przecież, i to naprawdę ostro, biskup Mering i jest to model znacznie lepszy niż zamykanie ust.
Strzelając sobie w kolano, marianie osiągnęli cel odwrotny do zamierzonego. Nie tylko ks. Boniecki nie wygaduje już głupstw, ale dopiero teraz zostały one tak naprawdę szeroko rozkolportowane. Sam były naczelny "Tygodnika Powszechnego" nie tylko "swego błędu" nie zrozumie (skądinąd próba wychowywania 77-latka to koncept dość oryginalny), ale wręcz utwierdzi się, a za nim wszyscy pozostali, w przekonaniu, że ma rację, skoro zamiast polemiki próbuje się z nim rozprawić metodami administracyjnymi. Ale cóż, mleko się rozlało.