Wywiad dr Elżbiety Janickiej z Instytutu Slawistyki PAN dla Polskiej Agencji Prasowej, nagłośniony w „Gazecie Wyborczej”, okazał się prawdziwym sukcesem medialnym. Tezy, sformułowane już po części na łamach wydanej przed dwoma laty przez Krytykę Polityczną „Festung Warschau”, nareszcie miały szanse na prawdziwie publiczny rezonans. Sugestia homoseksualnej więzi „Zośki” i „Rudego” plus oskarżenie „Pomarańczarni” (szczepu harcerskiego, z którego wywodzili się bohaterowie „Kamieni na szaniec”) o kultywowanie postaw antysemickich, które się pojawiło, jak można przypuszczać, na medialną zanętę.
Niepokojąco atrakcyjne
Końcowe konkluzje badaczki są poważne: „Etos Polski Walczącej i historia Polskiego Państwa Podziemnego wymagają przemyślenia nie tylko z punktu widzenia mniejszości, lecz także z perspektywy cywilnej – w tym praw jednostki, praw dziecka oraz praw kobiet”. Rozmowa miała być, jak można się domyślać, ostrzeżeniem przed książką Kamińskiego, której „Oddziaływanie może się wydawać niepokojące – bo przedstawia ona jako głęboko moralny i życiowo atrakcyjny wzorzec walki zbrojnej i śmierci za »ojczyznę« bez liczenia się z uwarunkowaniami, realną postacią i kosztami przemocy”.
Na okrasę – garść rzuconych mimochodem oskarżeń: „Rozmawiamy w kulturze homofobicznej” – wzdycha slawistka, dodając, że „polska kultura dominująca (…) nie jest ciekawa sama siebie, nie drąży, nie krytykuje i (…) sama się przez to wyjaławia”.
Dalej wszystko potoczyło się w pełni przewidywalnie. Kilku historyków, którym starczyło opanowania, zwróciło uwagę na wątłość warsztatową postawionych tak mocno tez. Środowisko „Pomarańczarni” w spokojnym oświadczeniu wymieniło kwestie, w których dr Janicka minęła się z prawdą. Kilku publicystów pokusiło się o reductio ad absurdum, ukazując, jak łatwo, podejmując lekturę tekstów literackich poza kontekstem historycznym, cieszyć się z kolejnych coming outów bohaterów Sienkiewicza, Słowackiego i Fredry. Środowisko podeszłych wiekiem AK-owców zdobyło się w większości jedynie na wzruszenie ramion, okazjonalnie – na bezradne próby udowadniania, że żołnierze Szarych Szeregów nie byli ani wielbłądami, ani gromadą wesołych gejów.
Anonimowym polemistom forów internetowych raz i drugi puściły nerwy, co najpewniej zostanie lada dzień skomentowane przez któryś z portali specjalizujących się w ukazywaniu prymitywizmu prawicy – można tylko domniemywać, z jaką radością podobnymi erupcjami bezsilnego gniewu tuczy się ich sprawczyni. Nie wiem, co jest odpowiednikiem patriarchalnego, samczego gestu klepania po ramieniu w innych kulturach, mogę więc tylko wyobrażać sobie, jak „siostry” z Gender Studies IBL PAN, gdzie często gości badaczka, winszowały jej lekkości konceptu, by walkę o „polski Stonewall” (symbol tzw. ruchu wyzwolenia gejów w USA) rozpocząć właśnie od kamieni rzucanych na szaniec...
Rechocik nastolatków
I to by było na tyle: pozamiatane. Publicyści i historycy pospieszą za kolejnymi tematami, malejące grono żołnierzy Szarych Szeregów pozostanie z gorzkim uczuciem zakłopotania i krzywdy, doktor Janicka kontynuować będzie swoje dociekania (być może dopatrzy się symbolu swastyki, dyskretnie, lecz przecież dla dociekliwego oka wyraźnie wpisanego w kształt Krzyża Harcerskiego i jego pierwowzoru – Virtuti Militari?).