Memches o koszarowej mentalności twardzieli

Za konserwatyzmem Putina kryje się ?populizm wynikający z przeświadczenia, ?że przeważająca większość Rosjan ?nie kupuje nowinek obyczajowych, ?takich jak publiczna afirmacja homoseksualizmu. Taki konserwatyzm ?jest płytki, powierzchowny i użytkowy ?– pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 08.01.2014 12:00

Cerkiew rosyjska krytykuje importowaną z Zachodu kulturę polityczną. Na zdjęciu: Władimir Putin podc

Cerkiew rosyjska krytykuje importowaną z Zachodu kulturę polityczną. Na zdjęciu: Władimir Putin podczas nabożeństwa w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, 7 stycznia 2014 r.

Foto: AFP, Maxim Shemetov Maxim Shemetov

Obrońca chrześcijaństwa, strażnik tradycyjnych wartości, przywódca nieformalnej konserwatywnej międzynarodówki. Tego rodzaju określenia coraz częściej padają pod adresem Władimira Putina. Dla prezydenta Rosji – w przeciwieństwie do wielu polityków zachodnich – to nie są epitety. Polityk ten świadomie kreuje się na pogromcę obyczajowej zgnilizny, która zdobywa rządzony przez niego kraj nie tylko za pośrednictwem kultury masowej, ale i feministek, ruchów mniejszości seksualnych oraz innych opozycyjnych wobec Kremla i rosyjskiej Cerkwi środowisk politycznych.

Rodzina, patriotyzm, tradycja

Warto zatem wrócić do wystąpienia Putina przed Zgromadzeniem Federalnym (dwiema izbami rosyjskiego parlamentu) z 12 grudnia ubiegłego roku, jako do swoistego politycznego credo rosyjskiego przywódcy. Ogólny przekaz tego orędzia sprowadza się do kluczowej roli, którą powinny odgrywać w społeczeństwie rosyjskim: rodzina, patriotyzm i tradycyjne normy moralne.

Ale Putin wskazuje też Rosji zadanie w skali światowej. Warto prześledzić wywód, który na ten temat znalazł się w przywołanym tu wystąpieniu. Rosja nie aspiruje do bycia mocarstwem ani do tego, żeby pouczać inne kraje, jak mają żyć. Powinna natomiast stać na czele państw, które broniąc prawa międzynarodowego, domagają się respektu dla suwerenności narodów. Do tego predysponują Rosję jej wielka historia, wielka kultura oraz wielowiekowe doświadczenie, tyle że doświadczenie „nie tak zwanej tolerancji, bez- płciowej i bezpłodnej, lecz organicznego współistnienia różnych ludów w ramach jednego państwa".

Putin alarmuje, że dziś w wielu krajach następuje rewizja norm moralnych. Łączy się ona z tym, że postuluje się nie tylko wolność sumienia, poglądów politycznych i życia prywatnego, ale i postulaty równoprawnego traktowania dobra i zła. Niesie to za sobą negatywne skutki dla społeczeństw i zarazem zagraża samej istocie demokracji, ponieważ oznacza narzucanie większości mieszkańców danego kraju rozwiązań opartych na oderwanych od rzeczywistości abstrakcyjnych pomysłach.

Rosyjski prezydent oświadcza więc, że w świecie rośnie poparcie dla stanowiska Rosji, nazywając je wprost konserwatyzmem, który przejawia się między innymi w afirmacji tradycyjnej rodziny oraz życia religijnego. Powołując się na słowa znanego rosyjskiego filozofa Nikołaja Bierdiajewa (skądinąd antykomunisty i białego emigranta) Putin stwierdza, że sens konserwatyzmu „nie tkwi w tym, żeby stać na przeszkodzie ruchowi w przód i do góry, ale w przeciwdziałaniu ruchowi w tył i w dół, ku chaotycznej ciemności, w zapobieganiu powrotowi do stanu pierwotnego".

Śladami Stalina

Tak głęboko i twórczo pojęty konserwatyzm musi być jednak weryfikowany przez rzeczywistość. Na pierwszy rzut oka weryfikacja ta przebiega pozytywnie.

Dla prezydenta Rosji wojowanie z aborcją jest przede wszystkim przejawem troski o kwestie demograficzne, a nie próbą wprowadzenia prawnej ochrony nienarodzonego życia ludzkiego

W czerwcu 2013 roku prezydent Rosji podpisał dwie ustawy: pierwszą – zakazującą „propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych wśród nieletnich", drugą – wprowadzającą kary za obrazę uczuć religijnych i bezczeszczenie świątyń. Potem, w grudniu, doszła do tego ustawa zakazująca reklamowania aborcji. Stanowi ona zaledwie część pakietu inicjatyw ustawodawczych, które mają na celu zahamowanie spadku poziomu dzietności w Rosji. I tu warto się zatrzymać.

Zauważmy, że dla Putina wojowanie z aborcją jest przede wszystkim przejawem troski o kwestie demograficzne (stąd wysokie becikowe dla kobiet, które urodzą drugie i kolejne dziecko), a nie próbą wprowadzenia prawnej ochrony nienarodzonego życia ludzkiego. Takie podejście w Rosji to nic nowego. W roku 1920, przy znaczącym udziale sławetnej działaczki komunistycznej, komisarz ludowej do spraw społecznych, Aleksandry Kołłontaj, Rosja Sowiecka jako pierwsze państwo świata zalegalizowała aborcję. Ale w roku 1936, czyli w czasach stalinowskich, nastąpiła delegalizacja tego procederu. Oczywiście Stalin nie realizował polityki pro life, lecz wdrażał rozwiązania służące wzrostowi potęgi rządzonego przez siebie państwa mierzonej także wzrostem liczby mieszkańców ZSRR. W roku 1956, na zbliżającej się fali odwilży, aborcja została jednak ponownie zalegalizowana. A Putin zdaje się podążać właśnie śladami Stalina, który dziś w rosyjskich kręgach opiniotwórczych postrzegany jest jako krwawy dyktator, ale zarazem jako skuteczny administrator państwa („efektywny menedżer"), zwycięzca wielkiej wojny ojczyźnianej oraz twórca mocarstwa, jakim stał się w okresie jego rządów Związek Sowiecki.

Nie tylko troska o kwestie demograficzne łączy obu tych polityków. Kiedy Putin oznajmia, że Rosja nie chce innych krajów pouczać, jak mają żyć, to daje on do zrozumienia, że stoi na czele państwa, które nie rości sobie pretensji do bycia III Rzymem. Z kolei Stalin odrzucił głoszoną przez Trockiego koncepcję „permanentnej rewolucji" i postawił na budowę „socjalizmu w jednym państwie". W praktyce oznaczało to degradację ideologii komunistycznej do poziomu narzędzia ekspansywnej polityki ZSRR. Stalin kierował się interesem Związku Sowieckiego, a nie pragnieniem eksportu światowej rewolucji komunistycznej i chęcią uszczęśliwiania ludzkości. I tak samo należy interpretować rolę konserwatyzmu w polityce zagranicznej putinowskiej Rosji.

Postsowieckie resentymenty

Konserwatyzm Putina to rezultat zmian, które nastąpiły w świecie po zimnej wojnie. A ta toczyła się w aurze pewnego – obecnego zwłaszcza w Polsce – złudzenia dotyczącego wartości przyświecających batalii przeciwko komunizmowi oraz Imperium Zła. Nie były to bynajmniej tradycyjne wartości cywilizacji chrześcijańskiej, którym hołdował Ronald Reagan, a przynajmniej nie one stanowiły spoiwo sił „wolnego świata". Zasadnicze przesłanie antysowieckiego kursu w stosunkach międzynarodowych – poza, rzecz jasna, uwarunkowaniami geopolitycznymi – sprowadzało się do takich pojęć, jak demokracja i swoboda jednostki.

Nic zatem dziwnego w tym, że przeniknięta aksjologicznym relatywizmem kultura polityczna, którą elity krajów postkomunistycznych zaczęły importować z Zachodu, zderzyła się z krytyką ze strony sił uchodzących za konserwatywne (jak Cerkiew rosyjska). Okazało się, że państwa zachodnie dążyły w bloku wschodnim nie tyle do antykomunistycznej kontrrewolucji, ile do narzucenia mu laickiej liberalnej demokracji, negującej zarówno komunizm, jak i wszelkie religijne „fundamentalizmy".

Wyszło zatem na to, że argumenty wysuwane przeciwko sowieckiemu komunizmowi są niemal tak samo przydatne w konfrontacji z rosyjskim konserwatyzmem, który stanowi po prostu coś w rodzaju wypełnienia pustki ideowej wytworzonej po krachu ZSRR i jednocześnie poręczny środek piętnowania Zachodu za jego kompromitujące lewicowo-liberalne eksperymenty społeczne.

W latach 90. zeszłego wieku ekipa Borysa Jelcyna nie sformułowała pomysłu na nową Rosję. Ubiegała się przede wszystkim o wymierną pomoc Zachodu, więc naśladowała z gruntu obce dla siebie zachodnie liberalno-demokratyczne wzory. To jednak sprzęgło się z bolesnymi dla społeczeństwa rosyjskiego procesami gospodarczymi. Putin poszedł więc inną ścieżką. Przestał traktować zachodnie rozwiązania polityczne i ekonomiczne za punkt odniesienia i zaczął coraz śmielej odwoływać się do postsowieckich resentymentów, przekładając je jednak na język konserwatyzmu (z ust kremlowskich propagandystów zaczęły padać takie sugestie, jak ta, że Zachód to nie tylko wielki eksploatator gospodarki rosyjskiej, ale i wielki demoralizator wiernego chrześcijaństwu ludu rosyjskiego).

Perwersyjne ?lekcje „tolerancji"

Ale przecież Putinowi zależy na poparciu społecznym. A jeśli tak, to musi się on mierzyć ze sprzecznościami targającymi społeczeństwem rosyjskim, które coraz bardziej staje się apolityczne, coraz bardziej odwraca się od życia publicznego. W efekcie mamy tu do czynienia ze swoistym kresem dziejów w wersji rosyjskiej. Polityka putinowska polega bowiem na dialektycznym zwieńczeniu dramatu, jakim jest historia Rosji. Chodzi o zawarcie w rosyjskiej masowej wyobraźni wiekuistego pokoju między caratem a dyktaturą epoki sowieckiej, tradycjonalizmem Cerkwi a laicką nowoczesnością, uduchowieniem a konsumpcjonizmem, wreszcie między dysydencką działalnością antykomunistyczną a służbą w KGB itd.

Za konserwatyzmem Putina kryje się więc populizm wynikający z przeświadczenia o tym, że przeważająca większość społeczeństwa rosyjskiego nie kupuje nowinek obyczajowych, takich jak publiczna afirmacja homoseksualizmu. Skoro tak, to brakuje tu stawiania ludziom wymagań moralnych. Dlatego zamiast poważnego wyboru między dobrem a złem daje o sobie znać biologia – koszarowa mentalność twardzieli, którzy po prostu w swoich odruchach nie tolerują odstępstw od normy. Taki konserwatyzm jest płytki, powierzchowny i użytkowy. Nie ma zatem przyszłości. Jego paliwem pozostają perwersyjne lekcje „tolerancji", których Rosji udziela Zachód.

Obrońca chrześcijaństwa, strażnik tradycyjnych wartości, przywódca nieformalnej konserwatywnej międzynarodówki. Tego rodzaju określenia coraz częściej padają pod adresem Władimira Putina. Dla prezydenta Rosji – w przeciwieństwie do wielu polityków zachodnich – to nie są epitety. Polityk ten świadomie kreuje się na pogromcę obyczajowej zgnilizny, która zdobywa rządzony przez niego kraj nie tylko za pośrednictwem kultury masowej, ale i feministek, ruchów mniejszości seksualnych oraz innych opozycyjnych wobec Kremla i rosyjskiej Cerkwi środowisk politycznych.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej