Cichy pakt przeciw Platformie

Kaczyński i Gowin skonstruowali ?misterny plan, by rządzić Polską ?po 2015 roku. Czy Polki i Polacy ?zniweczą ten prawie doskonały ?projekt polityczny? ?– zastanawia się publicysta.

Publikacja: 09.01.2014 00:44

Prawica pod sztandarem PiS chce rządzić Polską. Ba, jest pewna, że rozpoczynający się dwuletni maraton wyborczy skończy się wielkim sukcesem w wyborach parlamentarnych w 2015 roku. Jednak prezes PiS wie, że nie ma zdolności koalicyjnej. Że do rządzenia potrzebuje nie tylko jednoznacznego zwycięstwa, ale także potencjalnego partnera.

Nie jest nim PSL, choć – jak wiadomo – zawsze i z każdym jest gotowe dla dobra kraju współrządzić Polską. Sęk w tym, że ludowcy mogą nie dostać tyle głosów, by z PiS-em stworzyć większość.

Koalicja PiS z Solidarną Polską jest wykluczona. Jarosław Kaczyński nie wybaczy zdrady, jakiej dopuścił się Zbigniew Ziobro, wyprowadzając z PiS grupę posłów. Chyba że lider SP posypałby głowę popiołem. Ale nawet gdyby to zrobił, musiałby zdarzyć się cud, by SP dostała się do Sejmu. Dziś to marzenia ściętej głowy. Z kim więc chce rządzić Kaczyński, jeśli wygra batalię w 2015 roku?

Po liftingu

Jasne, że Kaczyński robi obecnie dobrą minę do złej gry. Powtarza więc, iż PiS najpewniej wywalczy w 2015 r. taki wynik, by mógł rządzić samodzielnie. Tyle że to pobożne zaklęcia. I dlatego Kaczyński przygotowuje realistyczny plan polityczny. Na czym on polega? Z jednej strony na osłabieniu Platformy Obywatelskiej. Z drugiej na pokazaniu własnej zdolności koalicyjnej.

Zadanie, by grać na osłabienie PO, ma być zrealizowane dla prezesa PiS przez Jarosława Gowina. Co widać dziś jasno, były już polityk Platformy nie rywalizował o przywództwo w partii z Donaldem Tuskiem, tylko grał na siebie. Jednocześnie jednak podważał wiarygodność formacji, której wciąż pozostawał członkiem.

Dlatego Kaczyński, gdy tylko Gowin osobiście dzień w dzień atakował premiera i Platformę Obywatelską, a media bezkrytycznie powtarzały każdą powielaną przez niego bzdurę, spokojnie pojechał na wakacje.

Co więcej, z punktu widzenia odbioru społecznego ostatnia tyrada posła z Krakowa jako polityka PO na pierwszy rzut oka wydawała się wiarygodna. Oto polityk, lider tzw. konserwatywnego skrzydła, atakuje swoją partię, zaklinając się jednocześnie, że chce w niej być i ją zmieniać. Bo Platforma, w mniemaniu Gowina, porzuciła swoje programowe i założycielskie ideały, a on, niczym ostatni sprawiedliwy, chce do nich powrócić. Że to absurd, widać było gołym okiem.

Nikt konserwatyście, premierowi Davidowi Cameronowi nie zarzuca, że porzuca konserwatywne przekonania, gdy mówi, że – przykładowo – popiera małżeństwa jednopłciowe. Brytyjski polityk twierdzi, że czyni to nie pomimo tego, że jest konserwatystą, ale dlatego, że jest konserwatystą. Partia, która nie dostosowuje swojego programu do radykalnie zmieniającej się rzeczywistości, także tej społecznej, jest po prostu anachroniczna. Wie to konserwatysta Cameron, nie wie tego „konserwatysta" Gowin.

Drugim celem Gowina w ramach wewnątrzpartyjnej rywalizacji było wyjście z PO i stworzenie własnej formacji politycznej. W tym zabiegu nie szło jednak tylko o upodmiotowienie się posła z Krakowa jako samodzielnego lidera i szefa Polski Razem. Szło przede wszystkim, pod czujnym okiem Jarosława Kaczyńskiego, o zbudowanie przyszłego koalicjanta dla PiS.

Można śmiało zakładać, że gdy Gowin knuł z Kaczyńskim, zapewniał go, iż nowa partia będzie skubać tylko elektorat Platformy

Innymi słowy: idzie o zbudowanie formacji, która przygarnęłaby pod swoje skrzydła tzw. sieroty po ?POPiSie, z naciskiem, że jest to głównie zaciąg po stronie PO. Polska Razem, w tej duopartii, miałaby zastąpić PO. Czy ten polityczny manewr przyniesie jakiekolwiek owoce?

Bardziej pisowski

Teoretycznie, jak się zdaje, ten „cichy pakt" Kaczyński-Gowin nie miał słabych stron. Przeciwnie, sprawia wrażenie sytuacji, w której obowiązuje logika „win-win". Wygrywa Gowin, gdyż buduje swoją małą, ale własną, partię, której jest okrętem, sterem i kapitanem. Krótko: wodzem, na co wskazuje sama nazwa zawierająca imię i nazwisko swego lidera (to ciekawe, bo Gowinowi marzył się raczej ruch społeczny niż wodzowska partia).

Dalej: wygrywa Kaczyński, gdyż projektuje – na swoich warunkach – koalicjanta do rządzenia po wyborach w 2015 r. Koalicjanta, który – jak wierzy Kaczyński – nie będzie tak kłopotliwy, jak w 2005 r. problematyczne okazały się Samoobrona czy LPR. Przy czym Gowin, jeśli idzie o przekonania, głównie światopoglądowe, jest bardziej pisowski niż niejeden wierny żołnierz PiS-u. Cóż zatem w tej układance idzie nie tak?

Po pierwsze, Gowinowi, jak to bywa w przypadku prawicowego polityka, ideologia przesłania trzeźwy osąd sytuacji. Gowin jako polityk PO powtarzał niczym mantrę, szantażując tym Platformę, że wyborca PO jest w przygniatającej większości konserwatywny. Sęk w tym, że nikt tej tezy nie weryfikował empirycznie. Na szczęście, za co przywódcy PO powinni postawić Gowinowi szampana, sam postanowił ją zweryfikować.

Co się okazało? Odejście posła z Krakowa, jak pokazują sondaże, nie osłabiło znacząco Platformy. Dziś wciąż jeszcze Gowin przebije się do mediów, gdy tylko zaatakuje premiera. Ale przychodzi mu to z coraz większym trudem, bo dla mediów Gowin krytyk poza PO to żaden łakomy news. Sam program zaś, który PRJG przedstawia, doskonale sprawdziłby się pod koniec XIX wieku. Ale na początku wieku XXI z jego realizacją może być kłopot...

Po drugie, i dużo bardziej intrygujące, Polska Razem, co pokazują wstępne wyniki badania opinii publicznej, nie tyle odbiera głosy Platformie, ile raczej... PiS-owi. I to jest największe zaskoczenie nie tylko dla Kaczyńskiego, ale zapewne także dla samego Gowina. Bo nie tak miało być. Polska Razem, by się wzmocnić, może jeszcze być dobrą tratwą dla mniej znanych polityków Solidarnej Polski, ale to nadal jest mieszanie w tym samym, prawicowym garncu wyborczym, w którym jak dotąd prawo do mieszania miał tylko Kaczyński.

Tymczasem można śmiało zakładać, że gdy Gowin knuł z Kaczyńskim, zapewniał lidera PiS, że nowa partia będzie skubać tylko rozczarowany elektorat Platformy. Jeśli tak się nie dzieje, Kaczyński już się zastanawia, po co mu taka partia, jak Polska Razem, która uszczupla jego elektorat? Czy nie lepiej, podobnie jak PiS robi to z Solidarną Polską, pogrzebać teraz partię Gowina?

Kaczyński nie ma dziś dobrego wyboru. Podtrzymywanie przy życiu partii Gowina w sytuacji, gdy nie osłabia ona w znaczący sposób PO, za to narusza interesy PiS, pozbawione jest sensu. Wciągnięcie posła z Krakowa na pisowski statek oznacza, że cały plan, który polegał na tym, by pokazać, iż po wyborach w 2015 r. PiS ma z kim rządzić, spala na panewce. I tak źle, i tak niedobrze.

Na dwie kadencje

Wybory parlamentarne w roku 2015 są dla Kaczyńskiego ostatnią szansą na powrót do realnej władzy. Z dwóch powodów: po pierwsze, prezes PiS nie jest już „politykiem średnio-starszego pokolenia", jak kiedyś mówił o Józefie Oleksym, chcąc pozyskać elektorat peerelowski. Ponadto gdyby Kaczyński nie wygrał, nawet zazwyczaj karni pisowscy żołnierze zaczęliby się buntować. Ileż można siedzieć na ławce rezerwowych?

Po drugie i dużo ważniejsze: zwycięzca w wyborach parlamentarnych w roku 2015 bierze najpewniej dwie kadencje. Dlaczego? Polska, podobnie jak i Europa, co pokazują wskaźniki i prognozy, wychodzi z kryzysu. Kryzys nie będzie już tak nam doskwierał, co przełoży się także na bardziej optymistyczne nastroje społeczne. Dalej, już dziś „twarda infrastruktura", czyli drogi, lotniska czy dworce, znacząco podnoszą jakość naszego życia.

To doskonały punkt wyjścia, by w drugim kroku modernizacji zająć się bardziej odczuwalną i bliższą ludziom „miękką infrastrukturą". Czyli placami zabaw, przedszkolami, domami kultury, rewitalizacją centrów polskich miast.

I rzecz ostatnia: ponad 300 miliardów unijnych funduszy, które wynegocjował rząd Tuska, sprawia, że z jednej strony rządzenie będzie wymagać więcej wyobraźni (jak efektywnie zainwestować te pieniądze). Z drugiej, pieniądze te dadzą polityczną stabilność rządowi ukształtowanemu po wyborach z 2015 r.

I o takiej finansowej stabilności marzy dziś Kaczyński. Nie dlatego, że wie, jak te pieniądze efektywnie zainwestować w polski rozwój. Ale dlatego, by zająć się, jak mówi, odsłanianiem swojej „prawdy" o wypadku tupolewa. Innymi słowy: zamiast polityki „inteligentnego rozwoju" możemy po roku 2015 mieć „politykę zemsty".

Autor jest filozofem i publicystą, ?redaktorem naczelnym kwartalnika ?„Instytut Idei" i szefem związanego z PO Instytutu Obywatelskiego

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?