Sąd w służbie kłamstwa- esej Tomasza Terlikowskiego

W Polsce nie ma czegoś takiego jak „prawo do aborcji" czy wręcz „legalna aborcja". Ustawa z roku 1993 wprowadziła bowiem zasadę odstępstwa od karalności w przypadku trzech sytuacji, a nie uznała, że zabijanie dzieci niepełnosprawnych czy poczętych w wyniku przestępstwa ma być zgodne z polskim prawem – pisze publicysta.

Publikacja: 03.11.2014 01:26

Decyzje i wyroki rzeszowskiego sądu w sprawie Jacka Kotuli i Przemysława Sycza są kolejnym dowodem na to, że w Polsce wolność słowa jest ograniczona tylko do pewnej grupy osób, a także przypomnieniem, że niemała część ludzi aparatu sprawiedliwości nadal służy kłamstwu.

Mam świadomość, że to bardzo ostra i jednoznaczna ocena. Trudno jednak inaczej potraktować wyrok sądu, który uznał, że nie wolno nazywać zabijania nienarodzonych dzieci zabijaniem, bo to ma rzekomo godzić w dobre imię szpitala, gdzie takiej zbrodni się dokonuje. Jeszcze groźniejsza dla debaty oraz wolności słowa i opinii jest późniejsza decyzja sądu. Zakazał on pozwanym w procesie karnym Jackowi Kotuli i Przemysławowi Syczowi realizacji podstawowych wolności obywatelskich, a mianowicie „organizowania i uczestniczenia w pikietach, w manifestacjach i innych zbiorowych spotkaniach, podczas których podawane są do publicznej wiadomości informacje na temat funkcjonowania Szpitala z wykorzystaniem wizerunku Szpitala i jego personelu, tej treści, że: zabija się tam dzieci". Polemika z oboma tymi decyzjami jest, o czym też nie wolno zapominać, dość trudna, ponieważ w obu przypadkach sąd utajnił zarówno obrady, jak i uzasadnienie wyroku i decyzji.

Jak nazwać zbrodnię

Utajnienie decyzji jest – to akurat dobrze świadczy o inteligencji sędziów, ale nie najlepiej o ich uczciwości – jedyną możliwością, by uniknąć śmieszności. Nie da się bowiem na poważnie uzasadnić decyzji o zakazie określania aborcji mianem zabijania. Każdy, kto ma o niej minimalne pojęcie, wie bowiem, że jest to procedura, która w największym skrócie polega na tym, że żywe i rozwijające się dziecko zostaje pozbawione życia. I zarówno lekarze, którzy w tym procederze uczestniczą, jak i sędzia Magdalena Kocój (która wydała wyrok w sądzie cywilnym) muszą być tego świadomi. Jeśli uważają inaczej, to niech udowodnią, że po aborcji zabite dziecko nadal żyje, że nadal ma możliwość rozwijania się i narodzin. A jeśli nie są w stanie tego zrobić, to niech przestaną opowiadać bzdury, że nie wiedzą, iż aborcja jest zabiciem żywego człowieka.

Byłbym również wdzięczny sędzi Magdalenie Kocój (a także jej kolegom, którzy wydawali decyzję w sprawie zakazu organizowania pikiet i manifestacji przed szpitalem Pro-Familia), gdyby przedstawili oni zestaw określeń, którymi ich zdaniem zabicie człowieka można określić. Mnie przychodzi do głowy kilka nowych: choćby „utylizacja ludzkich odpadów", „ostateczne rozwiązanie kwestii dzieci upośledzonych" albo historycznie umotywowana „polska akcja T4" (od nazwy programu eliminacji osób chorych i niepełnosprawnych w III Rzeszy). Obawiam się, że takie określenia także zostaną przez zainteresowanych zaskarżone i w efekcie używający ich zostaną skazani. Zastrzegam też, tak by nie było wątpliwości, że określanie zabijania mianem „aborcji" czy „terminacją ciąży" z perspektywy wyznawanego przeze mnie światopoglądu (a akurat w tej kwestii ma on źródła w biologii, która jasno wskazuje, że nowa istota ludzka rozpoczyna swoje istnienie, kiedy kończy się proces połączenia komórki jajowej i plemnika) jest nie do zaakceptowania. I to nie dlatego, że jestem przesadnie przywiązany do swoich poglądów, ale dlatego, że jest to sformułowanie kłamliwe i nieoddające istoty sprawy oraz całego dramatyzmu aborcji.

Zabijana wolność słowa

Oczywiście rozumiem, że lekarze, którzy zabijają dzieci (tak, panowie, to właśnie robicie), woleliby, żeby nie nazywać rzeczy po imieniu, a szpitale, które zmieniły się w miejsca kaźni, nie chciałyby, żeby pacjenci wiedzieli, co się w nich dzieje. Tyle że wolność debaty i prawo do wolności sumienia wydają się istotniejsze niż zadowolenie i dobre samopoczucie ludzi, którzy wykonują mokrą (choć – ze wstydem trzeba przyznać – dopuszczoną w Polsce) robotę. Wyrok sądu w Rzeszowie, a także decyzja Sądu Apelacyjnego w tym mieście są zaś – i trzeba to powiedzieć niezwykle mocno – wrogie tym właśnie wartościom. Jeśli bowiem zakazuje się używania określenia „zabijanie" na aborcję, to w istocie zabrania się używania terminów adekwatnych (przynajmniej w mniemaniu jednej ze stron) i koniecznych do odpowiedniego opisu rzeczywistości.

Kolejne wyroki polskich sądów nie powinny skłaniać obrońców życia do złożenia broni. Trzeba bronić prawdy

Język, podobnie jak opis rzeczywistości, w tym sporze ma fundamentalne znaczenie. Dyskusja o zabiegu terminacji ciąży ma bowiem zupełnie inną wagę niż dyskusja nad zabijaniem niepełnosprawnych. Przyznają to zresztą same feministki, które podkreślają, że największym sukcesem obrońców życia jest to, że udało im się wprowadzić do powszechnego użycia sformułowanie dotyczące „zabijania dzieci". Lewica i działaczki na rzecz legalizacji aborcji nad tym ubolewają, ale już samo to pokazuje, że mają one świadomość, jak ważny w tej debacie jest używany przez nas język. Sądowe wykluczenie pewnych sformułowań oznacza osłabienie jednej ze stron, opowiedzenie się przez aparat sprawiedliwości po stronie opowiadającej się za legalnością aborcji i odebranie konstytucyjnego prawa do prezentowania własnych, a nie liberalno-lewicowych, opinii pewnej – mam wrażenie, że wciąż znaczącej – części Polaków. Nie jest to zresztą pierwszy taki wyrok. Już wcześniej polskie sądy decydowały, że obrońcy życia – choćby „Gość Niedzielny" czy ja osobiście – nie mogą używać terminu „zabijanie dzieci" w odniesieniu do konkretnych aborcji (choć wolno nam było określać je tak w ogólności). Ale teraz sąd poszedł dalej i uznał, że nawet ogólne sugerowanie, że gdzieś zabijane są dzieci, ma być zakazane.

Wbrew polskiemu prawu

Wolność słowa i opinii nie jest jednak jedynym argumentem przeciwko takiemu orzecznictwu sądów. Warto bowiem także pamiętać o tym, że te wyroki i decyzje pozostają w sprzeczności z silną w polskim prawie linią intelektualną, która przypomina, że nie ma u nas czegoś takiego jak „prawo do aborcji" czy wręcz „legalna aborcja". Ustawa z roku 1993 wprowadziła bowiem zasadę odstępstwa od karalności w przypadku trzech sytuacji, a nie uznała, że zabijanie dzieci niepełnosprawnych czy poczętych w wyniku przestępstwa ma być zgodne z polskim prawem. I choć postkomunistom udało się prawo zmienić, to Trybunał Konstytucyjny przywrócił jego poprzednie brzmienie. I od tego momentu pewna część prawników, by wymienić tylko byłego wiceministra sprawiedliwości dr hab. Michała Królikowskiego czy prof. Andrzeja Zolla, twardo przypomina, że trudno mówić o legalności aborcji w Polsce.

Sędzia nie musi się oczywiście zgadzać z taką wykładnią. Wolno mu uznać, że rację w tym sporze mają prof. Eleonora Zielińska czy prof. Monika Płatek (skrajnie lewicowe i jednoznacznie proaborcyjne prawniczki), tyle że nawet w takiej sytuacji powinien w swoim orzeczeniu brać pod uwagę istnienie opinii odmiennych od swojej, które są przynajmniej równie istotne. Gdyby zaś tak postąpił, to musiałby uznać, że ma jednej szali w debacie na temat „dobrego imienia" szpitala Pro-Familia leżą interesy zwolenników legalności aborcji, a na drugiej szacunek dla wolności słowa czy pluralizmu wewnątrz polskich nauk prawnych czy– szerzej – wewnątrz polskiego orzecznictwa. Jeśli sąd tak nie postąpił, to, niestety, pokazał w ten sposób, że staje się tylko narzędziem w lewicowej inżynierii społecznej. Niestety, nie jest to zjawisko nowe, polskie sądy już bowiem budowały skrajnie lewicową politykę i skazywały zwolenników wolności słowa czy wyznania na więzienia. Tyle że wtedy były to jeszcze sądy PRL.

Sprzeciw sumienia

Kolejne wyroki polskich sądów nie powinny jednak skłaniać obrońców życia do złożenia broni. Prawda, także na poziomie języka, musi być broniona. I dlatego wbrew wyrokom trzeba jasno i dobitnie twierdzić, że aborcja jest zabijaniem dzieci, że lekarze, którzy jej dokonują, zabijają, a sędziowie, którzy bronią zabijających, w istocie budują akceptację dla zabójstwa. Aby ten głos był wystarczająco słyszany, konieczne są jasne deklaracje zarówno ze strony liderów najważniejszych partii politycznych, jak i hierarchów Kościoła. Z ich strony powinno paść jasne zdanie, że w szpitalu Pro-Familia zabijane są dzieci, i powinien zostać wyartykułowany postulat, żeby i im szpital wytoczył proces. A przed samym szpitalem pikiety powinny trwać nieustannie (z udziałem biskupów, polityków, prawników i publicystów), tak by było jasne, że absurdalne wyroki sądów nie mogą zniszczyć prawdy.

Autor jest doktorem filozofii, redaktorem naczelnym telewizji Republika

Decyzje i wyroki rzeszowskiego sądu w sprawie Jacka Kotuli i Przemysława Sycza są kolejnym dowodem na to, że w Polsce wolność słowa jest ograniczona tylko do pewnej grupy osób, a także przypomnieniem, że niemała część ludzi aparatu sprawiedliwości nadal służy kłamstwu.

Mam świadomość, że to bardzo ostra i jednoznaczna ocena. Trudno jednak inaczej potraktować wyrok sądu, który uznał, że nie wolno nazywać zabijania nienarodzonych dzieci zabijaniem, bo to ma rzekomo godzić w dobre imię szpitala, gdzie takiej zbrodni się dokonuje. Jeszcze groźniejsza dla debaty oraz wolności słowa i opinii jest późniejsza decyzja sądu. Zakazał on pozwanym w procesie karnym Jackowi Kotuli i Przemysławowi Syczowi realizacji podstawowych wolności obywatelskich, a mianowicie „organizowania i uczestniczenia w pikietach, w manifestacjach i innych zbiorowych spotkaniach, podczas których podawane są do publicznej wiadomości informacje na temat funkcjonowania Szpitala z wykorzystaniem wizerunku Szpitala i jego personelu, tej treści, że: zabija się tam dzieci". Polemika z oboma tymi decyzjami jest, o czym też nie wolno zapominać, dość trudna, ponieważ w obu przypadkach sąd utajnił zarówno obrady, jak i uzasadnienie wyroku i decyzji.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?