Polska na granicy zdrady

Czym jest bierność polskiego rządu, polskiej armii wobec Ukrainy? Czy tylko brakiem wyobraźni, polityczną ignorancją, decyzyjną impotencją? Tak czy inaczej, to polityczny błąd – pisze polityk i publicysta.

Aktualizacja: 20.01.2015 07:54 Publikacja: 20.01.2015 01:00

Ukraińscy żołnierze na pierwszej linii

Ukraińscy żołnierze na pierwszej linii

Foto: AFP

Wizytując obóz internowania w Szczypiornie 15 maja 1921 r., marszałek Józef Piłsudski wygłosił do ukraińskich oficerów słynne: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was bardzo przepraszam".

Dramatyczne słowa Józefa Piłsudskiego z 15 maja 1921r. Powinny być przestrogą dla obecnego establishmentu rządzącego naszym krajem.

Gdzie te wizyty?

Pod koniec listopada byłem w okopach pod Mariupolem. Szukałem tam śladów pomocy wojskowej polskiego rządu dla Ukrainy. Nie znalazłem niczego. Znalazłem za to ślad pomocy ze strony polskich obywateli. Był to terenowy samochód wojskowego zwiadu, który ukraińscy obywatele - wolontariusze kupili w Polsce. Kupili go za swoje pieniądze, ale pomogli im go znaleźć Polacy (najpewniej ukraińskiego pochodzenia).

Dla mnie, jako Polaka, współtwórcy „Solidarności", odmowa pomocy wojskowej Ukraińcom w ich walce o wolność, to żenująca sytuacja. Solidarnościowa tradycja, czyli „Posłanie do narodów Europy Środkowej i Wschodniej" zobowiązuje, wielowiekowa wspólnota losów też. W takim momencie przypominają się bowiem pamiętne słowa marszałka Piłsudskiego, przepraszającego Ukraińców za zdradę.

Uważam, że dzisiaj znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Odmawiając pomocy wojskowej Ukrainie, dopuszczamy się swoistej zdrady. Tym razem jednak nie znajduje ona żadnego usprawiedliwienia. Wtedy i Ukraińcy, i my byliśmy w równie dramatycznym położeniu. Dobrze, że choć jeden z naszych narodów wyszedł z bolszewickiej zawieruchy z własnym państwem. Mogliśmy przecież polec razem. Nasi ukraińscy przyjaciele są w stanie zrozumieć tamtą zdradę.

Jednak dzisiaj my jesteśmy w znakomitej sytuacji. Rosyjski imperializm bezpośrednio nam nie zagraża. Ukraińcy zaś są w sytuacji dramatycznej. W każdej chwili moskiewska inwazja może przerwać ich niepodległościowy byt. Zarazem, jeśli to się stanie, zagrożona będzie nasza suwerenność.

Polska dyplomacja, a raczej po prostu nasz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, zrobił to, czego Ukraina bardzo potrzebowała w dramatycznych dniach 19-21 lutego ubiegłego roku. Umiędzynarodowił ukraiński Euromaidan. Z ukraińskich dążeń do zjednoczenia z Unią Europejską uczynił kwestię międzynarodową. To dobra kontynuacja linii politycznej nakreślonej przez Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego, to naturalna kontynuacja naszej polityki zagranicznej zaznaczonej faktem, że byliśmy pierwszym krajem, który uznał niepodległościowy byt Ukrainy w 1991 roku. To nasze polityczne wsparcie wciąż jest Ukraińcom bardzo potrzebne.

Tu jednak rodzi się we mnie niepokój. Nie widzę bowiem dyplomatycznych wizyt, które potwierdzałyby nasze zaangażowanie. Tymczasem Ukraina potrzebuje pilnie wsparcia na wielu poziomach i w wielu obszarach. W związku z wojną, potrzebuje pomocy wojskowej. W związku z zimą, potrzebuje węgla. Reformy gospodarcze wymagają otwarcia granic i dopływu uczciwego kapitału. Reformy władzy sądowniczej, administracji państwowej, samorządowej, polityki bezpieczeństwa wewnętrznego (problem agentury) wymaga fachowego wsparcia eksperckiego. We wszystkich tych sferach możemy i powinniśmy starać się pomóc.

Stępiony instynkt państwowy

Jeśli piszę o „staraniu się", to dlatego, że wewnętrzna sytuacja Ukrainy jest złożona. Nie jest więc łatwo pomóc. Możemy to zrobić skutecznie, jeśli weźmiemy pod uwagę kilka czynników.

Pierwszy, to kilka wieków dominacji zewnętrznych potęg ograniczających niepodległościowe i cywilizacyjne aspiracje ukraińskiego narodu. Chodzi głównie o I Rzeczypospolitą i Księstwo Moskiewskie. Wyniszczanie elit ukraińskich osiągało rozmiary totalnego unicestwiania. Najcięższe z nich, z ostatniego okresu, to „rozstrzelane pokolenie", czy łagry i zesłania Szestidiesiatnikow. To fatum jest dobrze pokazane w ostatnim filmie „Provodyr". Nie dziwi mnie zatem, że aparat administracyjny Ukrainy ukształtowany w republice radzieckiej (Ukraińska SRR) nie sprostał wyzwaniom czasu niepodległości.

Władzę polityczną w wolnej Ukrainie zagarnęli ludzie pozbawieni instynktu państwowego. Mieli za to instynkt dbania o własne interesy. Dbali o nie bez żadnych zahamowań i ograniczeń tak wewnętrznych – brak skutecznej kontroli ze strony mediów, jak i zewnętrznych – brak skutecznych barier dla przestępczych praktyk ukraińskich oligarchów. Tak powstał system oligarchiczny, niezdolny do działania zgodnego ze strategicznymi interesami państwa i narodu.

Drugi czynnik, to „Budapesztańskie Memorandum". Zgodnie z jego duchem Ukraina, zdając broń atomową, uwierzyła, że czołowe kraje systemu euroatlantyckiej wspólnoty gwarantują jej bezpieczeństwo. Nie gwarantują! Nawet NATO nie gwarantuje bezpieczeństwa nawet Polsce. Strategia NATO wymaga, aby każdy kraj-uczestnik paktu był zdolny do obrony swoich granic i swojego terytorium. To właśnie ten wymóg jest podstawą strategii sojuszu. Brak zrozumienia tej kwestii doprowadził do unicestwienia ukraińskiej armii.

My także mamy z tym problem. Przekonanie naszych „polityków", że jesteśmy bezpieczni, bo jesteśmy członkiem NATO razi ignorancją. To ignorancja groźna, bo blokuje myślenie o budowaniu bezpieczeństwa naszego kraju (liczymy przecież na NATO) i tym samym blokuje myślenie o skutecznej pomocy Ukrainie. Co więcej, nie pozwala myśleć o Ukrainie, jako naszym partnerze w systemie bezpieczeństwa obu naszych krajów.

Trzeci czynnik, to ukraiński establishment. Znajdziemy w nim wszystkich. Miliarderów łączących harmonijnie stanowisko państwowe z ochroną i poszerzaniem swoich monopoli. Tych, którzy chcą zająć ich miejsce. Moskiewskich agentów. „Przywódców", których ambicje są równie wielkie, jak ich impotencja w sferze decyzji. Jeśli ktoś nie wie, czym w szlacheckiej Polsce była „Godność" rozumiana jako urząd, który rozdaje się bliskim i „zasłużonym", to w Ukrainie może to zobaczyć w klinicznej formie. Zarazem ten establishment posiadł niezwykłą umiejętność. Potrafią znakomicie przemawiać, prezentować się jako demokraci, liberałowie, patrioci, Europejczycy, stratedzy gospodarczy i polityczni. Nauczyli ich tego europejscy i amerykańscy PR-owcy. W tych warunkach oddzielenie takich polityków/celebrytów od tych, którym naprawdę zależy na dobru państwa i obywateli jest piekielnie trudne i nie obędzie się bez błędów.

Jeden już obserwuję od dłuższego czasu. Ukraina dzisiaj, to niezwykły ruch obywatelskiej aktywności. Dla mnie porównywalny tylko z „Solidarnością" z przełomu lat 80/81. To tutaj kształtuje się elita w pełni europejskiej Ukrainy. Tak, jak ongiś kraje europejskie otwarły się na nas działaczy, liderów „Solidarności", tak dzisiaj tego otwarcia potrzebują ruchy obywatelskie i organizacje u naszego sąsiada. Zatem, jeśli Europa i Ameryka chcą pomóc Ukrainie, to powinny włączyć Ruch Euromajdan w system kontroli i współdecydowania o charakterze i zakresie tej pomocy. Tak właśnie postępowano wobec Polski i Ruchu „Solidarność". W przeciwnym razie, wraz z miliardami pomocy przybędzie w Ukrainie i miliarderów i nędzy i problemów.

Jako czwarty najważniejszy czynnik wymienię opinię publiczną. Ukrainie brakuje „czwartej władzy", czyli niezależnych mediów. To dlatego rozwijać się mogą korupcja, impotencja decyzyjna, patologia władzy sądowej, patologia ustawodawcza. Stacje telewizyjne należą do oligarchów. Ci zaś wyznaczyli „cienką czerwoną linię", która wyznacza nieprzekraczalną dla dziennikarza granicę dozwolonej krytyki. Możesz więc pokazywać i opisywać, co źle działa. Nie wolno ci tylko pokazywać, że to ma swoje źródło i przyczynę w błędach władzy, w patologii działania ludzi „piastujących godności".

Powstrzymać Moskali

Ukraina potrzebuje niezależnych mediów, niezależnej telewizji i radia. Bez tego nie sposób sobie wyobrazić skutecznej walki z korupcją i nadużyciami władzy, jej służb i aparatu. W tym obszarze jest od czego zacząć, jest się na kim oprzeć. Portale społecznościowe pokazują, że są dziennikarze zdolni do fachowej i odważnej krytyki. Nie wygrają jednak z oligarchicznymi mediami, jeśli nie otrzymają od demokratycznego świata skutecznej pomocy.

Umiejętne wsparcie Ruchu Euromajdanu i ukraińskich władz po ucieczce Wiktora Janukowycza mogło zatrzymać pełzające zajęcie Krymu. Niewielka pomoc doradcza i wojskowa na kolejnym etapie mogła powstrzymać wejście Moskwy do Ługańska i Doniecka. Dzisiaj wciąż jeszcze niewiele trzeba, aby powstrzymać „otwieranie korytarza" do Krymu i Naddniestrza. Niewiele też trzeba, aby oswobodzić wschód Ukrainy od agresora. Jeśli jednak tej niewielkiej pomocy Kijowowi nie udzielimy, to możemy doczekać się wkroczenia moskiewskich dywizji, które na lata, dziesiątki lat zatrzymają polityczny proces budowy ukraińskiej państwowości.

Dlaczego to my mamy pomóc? Bo jesteśmy najbliżej. Bo Ukraińcy „walczą dzisiaj za swoją i naszą wolność". My, Polacy wiemy, co znaczy to wezwanie i wiemy, że jest prawdziwe. Łączy nas z Ukraińcami wielowiekowa wspólnota losów. Nasza rola nie była chwalebna (możemy o tym przeczytać w książkach Daniela Beauvois), dlatego powinniśmy być dzisiaj szczególnie wyczuleni na potrzeby obronne naszego sąsiada.

Jest jeszcze jeden argument za aktywnym wsparciem Ukrainy. Doświadczenia narodów tej części Europy pozwoliły elitom dobrze poznać i zrozumieć mechanizmy rządzące strategią moskiewskich władców. Wydaje się, że NATO i Europa to wiedzą, doceniają i oczekują, że będziemy liderami w formowaniu odpowiedzi na kolejną agresję Moskwy wobec kolejnego sąsiada.

Odmowa pomocy wojskowej dla Ukrainy „to więcej niż zbrodnia, to błąd". Odmowa, utrudnianie, czy choćby obojętność wobec potrzeb ukraińskich żołnierzy, to oczywista zachęta dla Putina do kontynuowania inwazji na Ukrainę.

W okopach Mariupola

Okopy Mariupola, to nie jest jednolita linia frontu. To znane nam ze stanu wojennego posterunki na drogach i samodzielne okopane reduty. W okopach, jak to w okopach, pod nogami błoto i woda, a na głowę leje się deszcz, sypie grad, prószy śnieg z deszczem. Mróz jest zbawienny, bo robi się przynajmniej sucho. W tych warunkach dobre wojskowe buty (polskie są ponoć najlepsze na świecie, ale dla ukraińskich wolontariuszy zaopatrujących swoich „bojców", są zbyt drogie), zimowe impregnowane kurtki i spodnie są marzeniem. Ponoć mamy takie w polskiej armii. Numerem jeden na liście są jednak środki łączności. Wojskowy zwiad używa zwykłych telefonów komórkowych. Podobnie porozumiewają się między sobą posterunki. Moskale słuchają tego na bieżąco. Na bieżąco mogą też śledzić trasę wojskowego zwiadu - gdy im się zachce, ostrzelają namierzone miejsce z moździerzy lub rakiet. Wiadomo, że mamy odpowiedni sprzęt łączności. Nawet w stanie wojennym mieliśmy, jako konspiracyjna „Solidarność", miniradiostacje Kenwood. Wtedy jednak można je było przemycić. Przy dzisiejszej zaciekłości, z jaką nasze służby graniczne tropią wszelką pomoc wojskową dla Ukrainy, byłoby to niemożliwe.

Numerem dwa na liście są środki obserwacji. Najbardziej pożądana jest termowizja. Sprzęt nokto- i termowizyjny do obserwacji pozwoliłby trzymać na bezpieczny dystans oddziały dywersyjne separatystów wzmacniane najemnikami wyposażonymi w najlepsze termowizory i broń snajperską. Nocą podchodzą na kilkadziesiąt metrów do ukraińskich redut i strzelają do wszystkiego, co się rusza. To stąd, niemal każdego dnia, dochodzą kolejni ranni i zabici.

Spotkałem taki konwój w barze na parkingu przy drodze do Charkowa. Moją uwagę przykuwa twarz jednego z żołnierzy. Jest cała fioletowo/czarna. Pytam dowódcę konwoju, który płaci rachunek za jedzenie, od czego „to"? - Mógł być blisko wybuchu rakiety- słynnego Grada, mógł być w wozie trafionym pociskiem przeciwpancernym – odpowiada.

My, „turyści" czekamy w barze na swoją kolej. Ci bojcy mają pierwszeństwo. Czeka też na nich zawsze darmowa herbata, kawa, woda mineralna.

Patrzę teraz na drugiego żołnierza. Wokół oczu ciało jest nabrzmiałe, opuchnięte do monstrualnych rozmiarów i fioletowe. Pytam, od czego to? - Od okularów przeciwodłamkowych. Chronią oczy, ale fala wybuchu wciska je w ciało wokół oczu i wyglądasz po tym, jak obity kijem baseballowym – tłumaczą nam.

Obsługa podaje do stolików herbaty i kawy. W kubkach słomki? Po chwili widzę, zrozumiałem. Z rękawów wojskowych kurtek wyłaniają się ręce w bandażach. Spod niektórych bandaży widać fioletowo/czarne palce. Można tymi rękoma kubek przysunąć do siebie, nie da się go trzymać. Dowódca, patrząc na mnie, dodaje: - Jest jeszcze paru na pace samochodu, ale to już tylko ciała.

Drony, broń, oficerowie

Dobry sprzęt do obserwacji nocnej pozwala „widzieć" na 1200m. To wystarczy, żeby trzymać Moskali na bezpieczny dystans. Mamy taki sprzęt. Należy do najlepszych na świecie. Ukraińcy to wiedzą. Wiedzą, że uratowałby zdrowie, a nawet życie niejednego z ich kolegów i koleżanek (kobiety też walczą na pierwszej linii ognia).

Wśród potrzebnego sprzętu są też drony obserwacyjne. Oddziały dywersyjne mogą operować nawet kilkadziesiąt kilometrów poza umowną linią frontu. Na przepastnych ukraińskich przestrzeniach trudno wyobrazić sobie skuteczną obronę przed taką penetracją. Możliwość taką dają drony operujące na 3-5 km. Mamy taki sprzęt, mamy odpowiednią technologię dostępną od zaraz. Nie podzielić się tym to skazywać ukraińskich żołnierzy i obywateli na zasadzki, okrążenia, napady, ostrzał artyleryjski.

Oglądamy okopy i transzeje. Nie są zbyt dobrze zrobione. Przydałby się oficer z doświadczeniem frontowym. Mamy takich. Prowadzili podobną „wojnę" w Iraku, Afganistanie. Dlaczego ich tu nie ma? Czyżby NATO zabroniło nam angażowania się w ten konflikt? W mojej ocenie szczyt NATO w Newport otwarł drogę dla pomocy wojskowej Ukrainie.

Chcę jeszcze spojrzeć na okopy przeciwnika. Wystarczy wyjrzeć poza lekki nasyp. Nie dopuszczają mnie tam. Jak mówią, wystarczy wychylić głowę i trafia się pod snajperskie kule. Snajperki mają Moskale bardzo dobre. Ostrzeliwują z 2,5 kilometra. Ukraińcy pokazują mi swoje. Skuteczność rażenia – 800 metrów. Jak mówią: „z Polski", czyli z wycofanych postsowieckich dywizji.

Mamy w Polsce dobrą broń snajperską. Ukraińcy proszą o tę niekoniecznie na 2,5 kilometra. Niechby 1800 metrów, ale i tę na 1300 wezmą z wdzięcznością. Będą mogli odpowiedzieć na ostrzał, utrzymać większy dystans. Będzie mniej rannych, zabitych.

Pytam o broń przeciwpancerną. Okazuje się, że spośród broni ofensywnych, tej brakuje najbardziej. A przecież, jak mi wyjaśniają, z każdym „Białym Transportem" przybywa w Ługańsku i Doniecku czołgów, transporterów i wszelkiego potrzebnego ciężkiego sprzętu, amunicji. - Jeśli to wszystko ruszy, będzie masakra naszych ludzi. Chyba, że nam pomożecie – mówią Ukraińcy.

Pytam, co zrobią, jeśli pomocy nie będzie? Jak, czym chcą zatrzymać czołgi? Odpowiedź dobrze świadczy o ich żołnierskim fachu, determinacji i stalowych nerwach. - Zginie nas dużo, ale zatrzymamy ich kałachami i granatami. Pan przecież z desantu, więc wie - mówią, patrząc mi w oczy. - Co jest wart czołg bez osłony piechoty? – dodają. Wiem, to trumna dla załogi. Choćbym został sam jeden przeciw nim, to załoga w czołgu bez własnej piechoty musi mnie prosić o łaskę życia.

Pytam, czego jeszcze potrzebują, aby wygrać tę wojnę? - Dobrej koordynacji działań. To oznacza po prostu, że potrzebny jest sztab wolny od moskiewskiej agentury. Pomóżcie nam go stworzyć, a w cztery sześć tygodni Ługańsk i Donieck będzie wolny – odpowiadają. To oczywiście możliwe. Możliwa jest pomoc w budowie sztabu. Mamy odpowiednich ludzi. Cenią nas za sztabowe umiejętności i w NATO i w armii amerykańskiej. Ukraińcy to wiedzą.

Czym zatem jest bierność polskiego rządu, polskiej armii? Czy tylko brakiem wyobraźni, polityczną ignorancją, decyzyjną impotencją? Tak, czy inaczej, to polityczny błąd. Błąd krwawy, bo kolejne godziny przynoszą wieści o kolejnych ofiarach. Od czasów PRL pierwszy raz tak bardzo wstyd mi za moje państwo.

Przyzwoita oferta

Po stronie ukraińskiej widzę to, co decyduje o ostatecznym zwycięstwie. Determinację podbudowaną spokojem, umiłowanie Ukrainy jako ojczyzny, wolę walki górującą nad strachem, żołnierską wiedzę i umiejętności zdobyte w dotychczasowej walce. Po przeciwnej stronie, formacje najemników lubiących awanturnicze życie, młodzi rosyjscy żołnierze kierowani na niezrozumiałą dla nich wojnę i separatyści, którzy chcą wyjść spod władzy „Kijowa" uważanego za siedlisko skorumpowanego i zdeprawowanego establishmentu i poddać się władztwu „Moskwy". My w Polsce o tym syndromie mówimy: „Zamienił stryjek siekierkę na kijek". Moskiewski „kijek" już pognał część prorosyjskich uchodźców do zasiedlania Syberii. Sen o życiu w pięknej Moskwie i jeszcze piękniejszym Petersburgu skończył się. Przebudzenie zamienia się w szok.

W starciu takich oczekiwań i motywacji obu stron, wynik jest przesądzony. Ukraińcy tę wojnę wygrają. Od nas, sąsiadów, zależy dziś to, ile w tej wojnie będzie łez, krwi, potu i ofiar. Niestety, odpowiedź polskich władz na ukraińskie wezwanie o pomoc razi cynizmem i polityczną nieodpowiedzialnością. Cyniczne aż do okrucieństwa są słowa: „Niech poproszą", „Nie prosili o pomoc", „Niech kupują", „Mogą przecież kupować". Znam historię i atmosferę polsko/ukraińskich relacji z esejów Giedroycia i Mieroszewskiego, z pisarstwa Jana Józefa Lipskiego, z książek Daniela Beauvois, więc ja, będąc Ukraińcem, bym nie poprosił. W tym: „Niech poproszą" zawiera się cała esencja feudalnej tradycji w naszej kulturze, w naszej dyplomacji, w naszej polityce wewnętrznej i zagranicznej. Równie cyniczne jest mówienie o możliwości „zakupu".

Kto nie zetknął się z procedurami udzielania zgody na zakup i wywóz sprzętu wojskowego, ten nie wie, o czym mowa. Znamy jednak naszą biurokrację w innych sferach. Możemy pomnożyć problemy przez 10 i będziemy mieli przybliżone wyobrażenie, czym jest „zachęta: mogą kupować".

Jeśli chcemy mieć wyobrażenie, czym jest przyzwoita oferta pomocy wojskowej, to wystarczy sprawdzić, jak to zrobiła Polska pod rządami Józefa Piłsudskiego. Była to pomoc udzielana przez kraj i naród, który dopiero powstawał do niepodległego bytu. Dzisiaj jesteśmy w stokroć lepszej sytuacji. Dla tego nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla obecnej postawy polskiego rządu.

Autor jest politykiem lewicy. Współzałożyciel Komitetu Obywatelskiego Solidarności z Ukrainą. Pracuje m.in. jako wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim.  W czasach PRL był działaczem opozycji demokratycznej, jednym z liderów „Solidarności"

Wizytując obóz internowania w Szczypiornie 15 maja 1921 r., marszałek Józef Piłsudski wygłosił do ukraińskich oficerów słynne: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was bardzo przepraszam".

Dramatyczne słowa Józefa Piłsudskiego z 15 maja 1921r. Powinny być przestrogą dla obecnego establishmentu rządzącego naszym krajem.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Zmiana unijnego paradygmatu
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił