Ale też dawno nie było między elitami obu państw takiego napięcia. W Kijowie i Warszawie nie brakuje polityków, którzy gotowi są zagrać tragiczną historią jak każdym innym instrumentem. Tyle że dla ludzi w Galicji (po obu stronach granicy) i na Wołyniu sprawy te są wciąż żywe i bolesne. Rozhuśtanie nastrojów przejdzie w końcu na zwykłych ludzi, polityka stworzy trend, który będzie nie do odwrócenia, przeszkodzi w opiece nad polskimi zabytkami na Wschodzie, zaszkodzi gospodarce itd. Jesteśmy blisko czerwonej linii emocji, po której przekroczeniu straty będą trudne do odrobienia. Chodzi o polski punkt widzenia: państwo, które ma kiepskie relacje z Rosją, Litwą, ale też z Ukrainą, będzie miało fatalną opinię, szczególnie w USA. Żadna amerykańska administracja nie chce brać na siebie problemów sojusznika.
Pamięć o ludobójstwie na Wołyniu to sprawa fundamentalna, rozumie to też coraz więcej Ukraińców. Jednak próba przeniesienia napięcia z historii na inne relacje to scenariusz najgorszy dla Polski. Opinię: „mają kłopot z Rosją, bo są za prawem międzynarodowym i wolnością dla innych", nasi przeciwnicy łatwo zamienią na: „nie mogą się dogadać z nikim z sąsiadów".
Są dzisiaj trzy podejścia do sprawy ukraińskiej. Pierwsze – emocjonalne, jest zrozumiałe. Zgodnie z nim chcemy, by Ukraińcy widzieli historię tak jak my. Dopóki tak nie będzie, żadna sprawa nie ruszy z miejsca. Drugie – kupieckie. Część polityków zobaczyła, jak łatwo odgrzać konflikt i uzyskać w ten sposób wyższe poparcie. Polityczni kupcy gotowi są wykorzystać szlachetne intencje tych, których emocje i ból po stracie bliskich na Wołyniu wciąż nie są ukojone. To zrozumiałe, ale trudne do zaakceptowania. Jest też podejście trzecie – państwowe, realistyczne. Oznacza ono, że historię pielęgnujemy przez lojalność wobec minionych pokoleń, ale przyszłym okazujemy taką samą lojalność. Nie widzimy relacji z Ukrainą tylko przez pryzmat historii i wracamy do testamentu, który w kwestiach relacji z Ukraińcami zostawił nam Jan Paweł II. I nie trąbimy, że „my pierwsi" powiedzieliśmy o Wołyniu, bo to nieprawda.
Incydenty po drugiej stronie granicy nie uzasadniają zmiany polityki. Premierzy, prezydenci, ministrowie na Zachodzie nie zmieniają swych celów pod wpływem incydentów, ale wtedy, gdy to jest w interesie ich państw. W cenie jest powściągliwość poważnego państwa i myślenie o tym, co będzie jutro.