Niejasny przekaz dotyczący ewentualnego opóźnienia na polskiej drodze do euro sprawił, że złoty od razu się osłabił. I choć za chwilę minister finansów zapewnił, że celem jest wciąż rok 2012, polski pieniądz nie odrobił wszystkich strat. Co to oznacza, wiedzą wszyscy, którzy spłacają raty przeliczane z franków czy euro. Najnowsze wypowiedzi ministra finansów ekonomiści odczytują jasno: to asekuracja i znak, że 2012 r. jest coraz mniej realny. I nie mówią tu o winie po stronie rządu, bo zdają sobie sprawę z niesprzyjających warunków gospodarczych i rynkowych. Ale potrzeba wyraźnej deklaracji rządu dotyczącej euro. Przecież nawet osoby opowiadające się za zmianą waluty wskazują, że wchodzenie teraz do mechanizmu poprzedzającego ten proces (ERM2) może być ryzykowne. Przydałoby się też jednolite stanowisko w sprawie referendum na temat euro. Jeszcze niedawno premier zastrzegał, że takiego głosowania nie będzie. Teraz minister finansów wskazuje opozycji warunki, pod którymi takie głosowanie może się odbyć. Ale już dziś można sobie wyobrazić polityczną burzę, nawet gdyby zwolennicy euro wygrali, a frekwencja wyniosła np. 15 proc. To znów znalazłoby przełożenie na wahania złotego. Byłoby też tak, gdyby Polska znalazła się w ERM2, a potem okazało się, że jednak nie uda się odpowiednio zmienić konstytucji. Może warto więc jasno stwierdzić, że brak politycznej zgody na euro powoduje konieczność opóźnienia jego przyjęcia np. o rok, niż narażać kredytobiorców i polskie firmy na dodatkowe nieoczekiwane zmiany kursu.