Niby Unia Europejska niezwykle szczegółowo reguluje zasady jej przyznawania, ale – jak wszędzie tam, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze – tak i tu zdarzają się decyzje kontrowersyjne i różnego rodzaju awantury. Na tym tle Polska wypada w sumie bardzo porządnie, większe problemy mamy jedynie ze wsparciem udzielonym niegdyś stoczniom.

 

Kłopot z pomocą publiczną jest taki, że choć lepiej, żeby jej nie było, to jednak jest bardzo potrzebnym narzędziem, służącym np. do przyciągania inwestorów (specjalne strefy ekonomiczne, granty inwestycyjne). Wynik bitwy na wielkość wsparcia często decyduje dziś o ostatecznych krokach koncernów. Jest także narzędziem, które może choć częściowo równoważyć skutki różnych niekorzystnych dla gospodarki administracyjnych decyzji. Na przykład sektor energetyczny oczekuje, że państwo wprowadzi rekompensaty związane z kosztami wprowadzania unijnej polityki klimatycznej. Osobną kwestią jest np. dofinansowanie przewozów pasażerskich, choć oczywiście ideałem byłoby, gdyby ten sektor też finansował się sam.

Ale nie mamy idealnej gospodarki, nie ma takiej też nigdzie wokół. A narzędziem pomocy publicznej władze posługują się chętnie, naciągając nieraz jej formułę do granic przyzwoitości. Więc jeśli już jest, niech przynajmniej służy naprawdę dobrym celom. Bo marnotrawienia publicznych środków tolerować się nie powinno. Nawet, jeśli byłoby to zgodne z przepisami UE