W Polsce opodatkowana ma być deszczówka, spływająca do miejskiej kanalizacji. Jest niemal pewne, że ci, którzy mieliby ten podatek zapłacić, zrobią wszystko, żeby tak się nie stało. Bo tak jest zawsze: potencjalny podatnik będzie szukał wyjścia, by nie zapłacić. I to niekoniecznie tylko dlatego, że nie chce wydać pieniędzy. To oczywiście główny powód, ale niejedyny. Bo jeśli na każdym kroku każe mu się płacić horrendalne sumy: za to, że pracuje, że chciałby się leczyć, że cos kupił, że sprzedał – generalnie, że żyje – to niech się uprzejmie fiskus nie dziwi, że mamy szarą strefę, że ludzie pracują na czarno, kupują przemycaną benzynę i przemycane papierosy. To oczywiście złe, niemoralne, antypaństwowe i tak dalej – ale ktoś do tego zmusza.
A teraz Unia. Po – wiadomo czym spowodowanych – definicjach ślimaka czy marchewki mamy kolejne warzywko. Podatek transakcyjny. Komisja Europejska chciałaby (zapewne) ukrócić chęć różnych instytucji do zawierania transakcji spekulacyjnych. Tyle że te sobie spokojnie przerzucą podatek na swoich Boga ducha (najczęściej) winnych klientów. Pewnie za to jakąś marchewkę też dadzą. A ponieważ transakcje maja być opodatkowane, gdy choć jedna ich strona będzie miała siedzibę w Unii – to pewnie prawdziwi spekulanci będą mieli spółki poza UE i będą się śmiać z zapędów unijnych biurokratów.