Wiemy, że jakieś dodatkowe pieniądze na rolnictwo mają iść z puli pieniędzy na rozwój regionalny. Ale co dokładnie i komu obiecał premier Tusk, już trudno stwierdzić. Teraz jednak od marszałków wymaga się, by te obietnice spełnili.

Trudno podejrzewać, by samorządowe władze regionów nie chciały zadbać w swoich programach regionalnych także i o polską wieś. Obecnie na wsi mieszka ok. 39,5 proc. ludności, i ten wskaźnik rośnie. O ile w ciągu ostatnich 22 lat w miastach liczba mieszkańców skurczyła się o prawie 1 proc., o tyle na wsiach – wzrosła o 4,6 proc. W niektórych województwach więcej niż połowa ludności zamieszkuje poza miastami. Takiej ogromnej części społeczeństwa, czy inaczej mówiąc – potencjalnych wyborców – nie można od tak po prostu ominąć.

Inna sprawa, że potencjał wsi dla gospodarczego rozwoju jest znacznie mniejszy niż obszarów zurbanizowanych. I w nowym rozdaniu unijnych funduszy presja, by to właśnie silniejsze regiony przez swój szybszy rozwój ciągnęły te słabsze (w przeciwieństwie do koncepcji, by więcej dawać tym biedniejszym) jest bardzo duża. Ale wbrew pozorom to też nie jest przeszkoda, by pomagać wsi. Wystarczy, by patrzeć na pewne obszary jako całość, by więcej przedsięwzięć było przygotowanych na szerszą skalę niż budowa drobnej infrastruktury w jednej miejscowości.

I w tym właśnie cały problem, bo takie podejście może nie podobać się ministrowi rolnictwa. Prawdopodobnie wolałby on, by pieniądze na wieś były jakoś znaczone. Tak by w ostatecznych rozliczeniach, także z wyborcami, mógł on wskazać konkretną pulę „wiejskich pieniędzy" wydanych w ramach polityki spójności. Ale to nie problem marszałków, tylko ustaleń między premierem Tuskiem a jego koalicjantami z resortu rolnictwa.