Umierają więc też marzenia o Warszawie jako regionalnej stolicy kapitału.
To wszystko nie musiałoby się wydarzyć, gdyby nasi politycy nie niszczyli funduszy emerytalnych. A robią to dlatego, by nic nie świadczyło o ich nadzwyczajnej krótkowzroczności. Potrzeba niszczenia śladów politycznej decyzji sprzed dwóch lat jest jednak ważniejsza niż gospodarcze korzyści, jakie Polsce przyniosły fundusze.
Dziś trzeba już odżałować decyzję ograbienia funduszy emerytalnych z połowy majątku. Trudniej pogodzić się z tym, że większość Polaków nie oszczędza na starość realnych pieniędzy. Ale już zupełnie niezrozumiałe jest to, że stworzono tak skomplikowany mechanizm przystępowania do OFE młodych ludzi. Dziś z tej możliwości korzysta tylko co setny człowiek zaczynający pracę. W ten sposób wydatnie skrócono czas dalszego istnienia OFE.
Los funduszy i tak był przesądzony w momencie, gdy utraciły one 85 proc. płacących składki. Agonia nie musiała być jednak taka szybka. Można szacować, że za jakieś 30 lat OFE przejdą do historii. A mogłyby działać trochę dłużej, stopniowo ustępując z rynku i dając czas na rozwój nowych instytucji kapitałowych, zwłaszcza funduszy emerytalnych III filaru (IKE i IKZE). Te instytucje za wiele lat prawdopodobnie będą w stanie przejąć część roli, jaką dziś na giełdzie odgrywają OFE. Niestety, zanim do tego dojdzie, fundusze wyprzedadzą posiadane pakiety akcji zagranicznym inwestorom, bo krajowych jest zbyt mało.
Czy tak musiało być? Gdyby zostawić łatwe procedury zapisywania się do funduszy, gdyby nie publiczna akcja ich obrzydzania, można by osiągnąć kompromis między potrzebami ZUS a korzyściami, jakie fundusze przynoszą gospodarce i przyszłym emerytom. Zdecydowano jednak inaczej.