Rz: Statystyki pokazują, że nasza gospodarka przyspiesza, bezrobocie spada. Na tle wielu państw Europy wyglądamy świetnie, więc może się wydawać, że pułapki średniego dochodu obawiamy się nieco na wyrost?
Izabela Albrycht: To lekkie przyspieszenie wzrostu jest jednak dalekie od naszych możliwości. Sam fakt, że przy 2-milionowej emigracji chronicznie utrzymuje się dwucyfrowe bezrobocie, nie napawa optymizmem, a od 2009 roku, czyli od ponad pięciu lat, mamy wyraźne spowolnienie gospodarcze. W dużej mierze zostało ono spowodowane światowym kryzysem, ale – jak piszemy w naszym raporcie – ten kryzys dla wielu osób stał się wygodną wymówką, którą łatwo się tłumaczy niepowodzenia polskiej polityki gospodarczej.
Kryzys pomógł nam jednak wypromować Polskę jako zieloną wyspę w Europie. To chyba sukces?
Wprost przeciwnie. Paradoks „zielonej wyspy" polegał na tym, że przesunęło nas to w strefę zbyt dużego komfortu. Uniknąwszy recesji nie podjęliśmy wysiłku do bardziej odważnego stawienia czoła zagrożeniom ekonomicznym. Efektem ubocznym był znaczny wzrost długu publicznego. Należy postawić sobie pytanie, czy gdybyśmy nie byli tym „chlubnym" wyjątkiem w Europie i gdybyśmy zostali zmuszeni do podjęcia większego wysiłku reform, to czy teraz nie dyskontowalibyśmy tego z lepszym efektem dla gospodarki. Choć możemy poprawiać sobie nastrój, porównując się z innymi krajami w gorszej sytuacji, to więcej korzyści przynosi gruntowna analiza wzrostu gospodarki w całym okresie transformacji. Wprawdzie był on czasem dynamicznego rozwoju, ale trzeba być ostrożnym w formułowaniu pozytywnych ocen i optymistycznych prognoz. Minione 25 lat nie było wyłącznie pasmem sukcesów, ale także czasem wielu straconych szans. Teraz, gdy aspirujemy do grona G20, musimy na nowo przemyśleć nasze działania i wypracować długofalową strategię gospodarczą, którą będziemy konsekwentnie realizować.
Czy sądzi pani, że okres przedwyborczy ułatwia czy raczej utrudnia dotarcie do polityków z postulatem, by wpisali długofalowe działania w swoje programy?