Reklama

Umiemy liczyć – liczmy na siebie

W najbliższych latach Polska planuje wydać na zakup sprzętu wojskowego około 130 miliardów złotych.

Publikacja: 19.04.2015 21:00

Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP

Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP

Foto: materiały prasowe

Byłoby kompletnym idiotyzmem, gdyby pieniądze polskich podatników trafiły do zagranicznych firm, które obiecują gruszki na wierzbie, podczas gdy tej samej – albo lepszej – klasy sprzęt mogą z powodzeniem dostarczyć działające w Polsce podmioty.

Dlatego w trakcie rozstrzygania przetargów, oprócz kryteriów czysto wojskowych, powinny być brane pod uwagę przede wszystkim korzyści dla gospodarki, czyli liczba nowych miejsc pracy, korzyści dla regionu i lokalnych firm, obecność na polskim rynku i skala powiązań kooperacyjnych z polskimi podmiotami. Kluczowa jest także gotowość potencjalnego dostawcy do przekazania technologii i zaangażowania w ich rozwijanie polskich inżynierów, a nie tylko poprzestanie na uruchomieniu w naszym kraju montowni.

Tak powinno być – a jak jest w praktyce? Dobrą ilustracją problemu może być planowany przetarg na śmigłowce dla armii. W Polsce mamy dwa zakłady produkujące najnowocześniejsze na świecie śmigłowce: jeden w Mielcu (należący do koncernu Sikorsky), drugi to najstarszy polski producent śmigłowców PZL Świdnik, działający obecnie w ramach włosko-brytyjskiej grupy AgustaWestland. Oba zakłady mają swoje atuty, chociaż skalą zaangażowania na polskim rynku, kompleksowością produkcji i poziomem zatrudnienia wybijają się zakłady w Świdniku.

W cywilizowanym kraju wybór byłby jasny: porównujemy walory produkowanych w naszym kraju śmigłowców, oceniamy korzyści ze współpracy dla regionu, lokalnych firm oraz gospodarki i dokonujemy wyboru. A co dzieje się w Polsce? Przetarg, w którym takie same (a niektórzy twierdzą, że z powodów politycznych nawet większe) szanse na zwycięstwo ma producent, który nie wytwarza w naszym kraju śmigłowców, ale w razie wygranej deklaruje uruchomienie u nas montowni. Taki scenariusz oznacza, że potencjał tworzony od lat w działających już w Polsce firmach zostaje wyrzucony w błoto i właściwie nic nie znaczy. To absurd.

Ktoś może powiedzieć, że obowiązują nas przecież europejskie przepisy dotyczące przetargów w dziedzinie obronności. Owszem, obowiązują, tylko że jakimś trafem Niemcy wybierają niemieckie czołgi, Czesi – czeską broń, a Francuzi – francuskie samoloty.

Reklama
Reklama

Jasne jest, że nie wszędzie dysponujemy odpowiednimi możliwościami – bez pomocy zagranicznych partnerów nie zbudujemy nowoczesnych myśliwców, pocisków manewrujących czy okrętów podwodnych. W przypadku zakupów sprzętu, którego nie są w stanie dostarczyć działające w Polsce firmy, warunkiem zakupu powinna być jasna wizja współpracy z polskim przemysłem, gotowość do przekazania technologii, wieloletni plan rozwoju i – co szczególnie istotne – możliwości uniezależnienia się np. od zagranicznej bazy remontowej.

Kolejny przykład: planowany zakup okrętów podwodnych. Chociaż oferenci – francuski DCNS i niemiecki ThyssenKrupp – deklarują współpracę przemysłową, obiektywnie należy przyznać, że to Francuzi jako pierwsi wystąpili z konkretnymi propozycjami inwestycji w polskich stoczniach i przedstawili szerokie plany rozwoju tej gałęzi przemysłu okrętowego w Polsce.

„Umiesz liczyć, licz na siebie" – ta bardzo przydatna w codziennym życiu maksyma doskonale oddaje podejście do kwestii obronności w rozwiniętych krajach. Zgodnie z tą zasadą, dba się tam nie tylko o nowoczesne wyposażenie sił zbrojnych, lecz także o rozwój rodzimego przemysłu obronnego, co pozwala na uniezależnienie się od dostawców zewnętrznych. Jak będzie w Polsce? Wszystko zależy od urzędników, którzy zdecydują o wynikach wojskowych przetargów. Pozwoliłem sobie napisać w tej sprawie do pani premier Ewy Kopacz. Chciałem jej przypomnieć, że te zadeklarowane w budżecie 130 mld zł może albo wzmocnić polski przemysł, podnieść innowacyjność i napędzić gospodarkę, albo „wyemigrować" i zaprzepaścić niepowtarzalną szansę na jakościowy wzrost jego potencjału. W dłuższej bowiem perspektywie ważniejsze od kupienia tu i teraz nowego czołgu czy wozu bojowego, jest zapewnienie tego, by za kilka lat potrafiono ten wóz czy czołg samodzielnie zbudować w kraju. Tylko to zapewni nam prawdziwie silną i niezależną pozycję na arenie międzynarodowej.

Chociaż oficjalne deklaracje temu przeczą, oczywiste jest to, że na wynik przetargów w obszarze obronności w dużym stopniu wpływa polityka. Miejmy nadzieję, iż nie będzie to oznaczało, że Polska stanie się wdzięcznym rynkiem zbytu dla zachodnich koncernów – jak gąbka chłonącym nie najnowsze konstrukcje, wychodzące z użycia w armiach sojuszniczych.

Opinie Ekonomiczne
Hubert A. Janiszewski: Obiecanki cacanki, a naród się cieszy…
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Afera na sierpień
Opinie Ekonomiczne
Marcin Zieliński: Ukryte pułapki nowego budżetu UE dla Polski
Opinie Ekonomiczne
Przemysław Tychmanowicz: Likwidacji podatku Belki nie ma, ale też jest OKI
Opinie Ekonomiczne
Polska wciąż importuje rosyjskie węglowodory
Reklama
Reklama