Najpierw urzędnikom resortu finansów ze wsparciem posłów nieomal udało się skasować domniemanie niewinności, które chciał wpisać do ordynacji podatkowej poprzedni prezydent. Ostatecznie zasada, że niejasności prawa podatkowego interpretuje się na korzyść podatników, się ostała, ale dywersanci nie złożyli broni.
Teraz znów zaatakowali i to z powodzeniem. Udało im się skreślić z nowej ustawy o innowacyjności przepis pozwalający firmom odliczać od 120 proc. do nawet 150 proc. faktycznie poniesionych na działalność badawczo-rozwojową wydatków. W zamierzeniach ulgi te miały zachęcić przedsiębiorców do szukania własnych rozwiązań innowacyjnych. W praktyce firmy dzieliłyby się ryzykiem z państwem.
Oficjalnie władze naszego kraju, posłowie i urzędnicy państwowi mają usta pełne sloganów, że innowacje pozwolą gospodarce wrzucić wyższy bieg i wyrwać się ze strefy krajów konkurujących z innymi głównie niższymi kosztami pracy. Że pomogą nam uwolnić się z pułapki średniego dochodu, w której utknęły takie kraje, jak Portugalia czy Grecja.
Słowo „innowacje" jest odmieniane przez wszystkie przypadki, ale gdy przychodzi co do czego i trzeba stworzyć mechanizmy innowacyjność wspierające, do boju rusza wspomniana na wstępie grupa dywersyjna. I wysadza w powietrze najlepsze pomysły, które przypadły do gustu biznesowi.
To pokazuje, że wielkiej innowacyjnej zmiany potrzebuje nie tyle gospodarka – ona radziła sobie w znacznie trudniejszych czasach – ile polska administracja i mentalność rządzących.