Wypowiedzi polityków na temat rynku pracy wprawiają ekonomistów w konsternację. Mamy tu swobodne obchodzenie się z faktami, z prawdą. Z błędnej diagnozy, ze schlebiania populizmowi biorą się księżycowe propozycje.
Co jest największym mankamentem polskiego rynku pracy wg polityków? Niskie płace, zbyt długi czas pracy, za długi okres pracy zawodowej niezbędny do uzyskania świadczeń itp. Stąd wszystkie te pomysły: wzrostu płacy minimalnej, minimalnych stawek godzinowych, wzrostu kwoty wolnej, skrócenia wieku emerytalnego, renty obywatelskiej, dodatków na dzieci, dodatków do dodatków na dzieci, uruchomienia przez bank centralny programu QE [luzowania ilościowego – red.]. Większość z nich jest totalnie odklejona od rzeczywistości. Spora część – kompromitująca i odsłaniająca ekonomiczną ignorancję autorów.
Płace już rosną
Od dobrych trzech lat mamy przyspieszenie tempa wzrostu realnych wynagrodzeń. Bo tak działa procykliczność. Wynagrodzenia są procykliczne: w długim okresie zależą od dynamiki wzrostu gospodarczego. Chcecie wzrostu wynagrodzeń dla pracowników? Dajcie gospodarce kopa.
Przeszkody strukturalne
Co jest realnym problemem polskiego rynku pracy? Strukturalne niedopasowanie popytu i podaży, demografia, nadmierna dualizacja tego rynku, wysokość klina podatkowego, nieefektywny system promocji zatrudnienia i kształcenia zawodowego, niefunkcjonalny i nadpsuty system emerytalny.
Podaż pracy w Polsce spada. Załamał się trend wzrostowy widoczny od 2007 r. Przyczyny? Mniejsza liczba osób w wieku produkcyjnym i brak pracy dla ludzi w wieku przedemerytalnym. Przy czym dodajmy od razu: nie ma substytucji między wchodzącymi na rynek pracy i wypchniętymi z rynku pracy na emerytury [wypychając starszych na emeryturę, nie zostawiamy miejsc pracy dla młodych – red.].