Orzekł, że kwota wolna od podatku dochodowego, która wynosi 3089 zł i od 2006 r. nie była waloryzowana, nie jest zgodna z konstytucją, bo sprawia, że państwo odbiera część dochodu osobom zarabiającym poniżej minimum egzystencji (obecnie 7608 zł rocznie).
Na pierwszy rzut oka to dobra wiadomość dla PiS, które wszak obiecało uszczęśliwić podatników kwotą wolną 8000 zł. Tyle że to prezent niezwykle kłopotliwy. Ponaddwukrotne podniesienie kwoty wolnej to ubytek przychodów państwa równy nawet 15 mld zł. Za tę sumę można co roku fundować polskim miastom dwa–trzy odcinki metra podobne do nowej linii w Warszawie.
Trybunał zrobił PiS psikusa i wyznaczył sztywny termin wprowadzenia zmian w ustawie – do listopada 2016 r. O ile wdrożenie swojego pomysłu partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby rozłożyć na raty, co mniej dewastowałoby budżet, o tyle teraz jest na musiku. PiS mogłoby co prawda przyciąć wydatki budżetowe oraz ograniczyć inne prezenty, choćby wypłatę 500 zł na dziecko, ale to mało prawdopodobne.
Jest też inny sposób w miarę bezpiecznego zrealizowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego i obietnic PiS. To degresywna kwota wolna od podatku, która zaczynałaby się na poziomie 7608 zł lub 8000 zł i malała wraz ze wzrostem dochodów podatnika. Skorzystałyby na niej osoby najbardziej potrzebujące. Tyle że Jarosław Kaczyński, decydując się na takie rozwiązanie, musiałby się narazić tym przedstawicielom klasy średniej, którzy głosowali na jego partię. I chcieli zmiany, ale nie tak ją sobie pewnie wyobrażali.