Pracownik na rynku wciąż jest petentem – odpędzanym, godzącym się na śmieciowe umowy, pokornie czekającym na zapłatę. Wielu zatrudnionym praca bardziej kojarzy się z lękiem i mozołem niż z pasją. Nawet ci, którzy poszli za głosem powołania, jak lekarze, nie kryją rozczarowania tym, jak bywają traktowani. Kryzysy, redukcje, cięcia sprawiają, że atmosfera w wielu firmach to przykład starożytnego porzekadła: człowiek człowiekowi wilkiem.
Wielu menedżerów zapomina albo nie wie, że biznes opiera się nie na „ja", tylko na „my", że liczy się zespół. Genialna strategia też nie zrealizuje się sama –trzeba ją rozpisać na zadania dla ludzi, bo bez nich nic się nie wyprodukuje i nie sprzeda.
Pracodawcy, menedżerowie, zadufani w swoje role, nie zauważają, że rynek się zmienia – pracowników zaczyna brakować, nie godzą się na feudalną zależność. Ba, powstają korporacje „kolejnego etapu ludzkiej świadomości", bez szefów, bez poleceń i kontroli. To już inna praca i zarządzanie, w którym przede wszystkim trzeba umieć być człowiekiem. – Eksperymenty, fanaberie – powie ktoś. – Czym mogą grozić takie zmiany? Można zapytać polityków. Kilku już to wie.