I przestrzegała, że za miłość „też przyjdzie kiedyś nam zapłacić". Perspektywa czteroletnia, która politykom zawsze wydaje się wieczną jeszcze przez kilka miesięcy po zwycięskich wyborach, już za rok będzie dużo, dużo krótsza. Czas ucieka, a my wciąż czekamy na konkrety, szczególnie te dotyczące gospodarki.
Czy to takie dziwne, że chcemy wiedzieć, gdzie rządzący widzą gospodarkę nie za miesiąc czy rok, ale za dziesięć czy 15 lat? Jaki jest nasz cel rozwojowy? Każda dorodna sztuka mięsa wie, że pławienie się we własnym sosie – przynajmniej dopóki nie zostanie się pożartym – jest arcyprzyjemne. Jednak z perspektywy największej środkowoeuropejskiej gospodarki jest wiele bardzo istotnych spraw, które wymagają zdecydowanego pójścia do przodu. Aby jednak tak się stało, potrzebne są wiążące odpowiedzi na konkretne pytania.
Chcielibyśmy wiedzieć, kto faktycznie kieruje polityką gospodarczą państwa. Utworzenie Ministerstwa Rozwoju i powierzenie go Mateuszowi Morawieckiemu miało być skuteczną gwarancją dobrego zarządzania gospodarką – tym najważniejszym dla kraju obszarem. Ale oto nagle Piotr Gliński, minister kultury, ogłasza, że jako pierwszy wicepremier będzie miał wpływ na politykę ekonomiczną kraju. Może warto byłoby się zdecydować, kto za co konkretnie odpowiada? To ważne nie po to, byśmy za cztery lata wiedzieli, do kogo mieć pretensje czy słać kwiaty, ale po to, by osoba, która odpowiadała za wizję zmian gospodarczych, miała odpowiednie umocowania i instrumenty do jej realizacji. Przed kilku laty takim „odpowiedzialnym" był Jerzy Hausner – nie tylko wicepremier, nie tylko minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, ale równocześnie szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. W ten sposób bezpośrednio mógł kontrolować kolejność i tempo wprowadzanych przez siebie zmian.
Chcielibyśmy poznać mapę rajdu zmian strategicznych polskiej gospodarki, bo jak dotąd znane nam są zaledwie skrótowe opisy pierwszych jego odcinków. Głośne wypełnianie najbardziej chwytliwych przedwyborczych zapowiedzi jest ważne dla sondaży poparcia. To, oczywiście, interesuje Sejm i rząd. My jednak tu, w gospodarce, mamy co innego na głowie. Dlatego właśnie interesują nas odpowiedzi na pytania o najważniejsze kierunki rozwojowe – w tym przyszłość polskiej energetyki, o miejsce polskiej gospodarki na mapie Europy i świata. Chcemy wiedzieć, jak wreszcie uciec z pułapki średniego wzrostu, z której tyle lat już uciekamy, jak będzie się wspierać eksporterów, innowacyjność itd. Zapowiedzi premiera Morawieckiego dotyczące wzmocnienia siły polskiego kapitału brzmią dobrze, ale prawdziwa siła tkwi w konkretach, których nam brak.
Bieżące wydarzenia także dokładają nowych pytań niż odpowiedzi. Wiemy, że będzie wprowadzony podatek od hipermarketów, ale nikt z rządzących publicznie nie wyjaśnił, jaki to będzie miało wpływ na dostawców – polskich producentów. Czy podatek bankowy z kolei nie wpłynie negatywnie na możliwości kredytowe banków, a – co za tym idzie – płynne finansowanie wielu przedsiębiorców? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie jest dość ważna. Ani banki, ani wielkie sklepy nie są plasteliną, którą można dowolnie lepić. Są instytucjami, które z pewnością będą się bronić przed nowymi obciążeniami, starając się przerzucić je na innych, ze szkodą dla klientów i gospodarki. Czy są pomysły, jak tego uniknąć?