Zastanówmy się nad czymś zupełnie innym, choć też dla nas ważnym. W końcu rządy rządzą, a potem odchodzą. A pewne zjawiska gospodarcze trwają – na dobre i na złe.
Strajkujący paryscy taksówkarze przypomnieli nam właśnie o jednym z takich zjawisk – o ekonomii współdzielenia, której symbolem jest wypychający ich z rynku Uber. Pomysł jest genialnie prosty: po co kupować drożej na rynku coś, czego inne gospodarstwa domowe mają w nadmiarze i są gotowe się z nami stosunkowo tanio podzielić?
Ekonomia współdzielenia w pewnym sensie cofa gospodarkę o setki lat. Kiedyś dominującym modelem współdziałania ludzi była bezpośrednia wymiana. Nie było to trudne w społeczeństwie rolniczym. Niewielkie nadwyżki produktów, które gromadziły się u jednych, wymieniano na inne, których nadwyżki znajdowano u drugich. Bez pośredników.
Wszystko to zmieniło się wraz z rozwojem gospodarki. Powstał handel hurtowy i detaliczny, transport, rozwinęły się działy gospodarki żyjące z pośrednictwa. Coraz bogatszy konsument potrzebował coraz większej palety dóbr i usług, a coraz bardziej wydajny producent nie miał czasu docierać ze swą ofertą bezpośrednio do owego konsumenta.
I oto wszystko to na naszych oczach znów zmienia się dzięki nowym, przełomowym technologiom. Internet sprawił, że koszt bezpośredniego dotarcia producenta do konsumenta powtórnie stał się bardzo niski. A skoro każdy, kto posiada nadmiar zasobów albo zdolności produkcyjnych, może łatwo i tanio dotrzeć z tą informacją bezpośrednio do tego, kto ich potrzebuje – po co kosztowne pośrednictwo?