Plan był prosty. Skoro duże zagraniczne sieci handlowe osiągają ogromne obroty, ale dzięki machinacjom z tzw. cenami transferowymi płacą nad Wisłą groszowy podatek CIT, to my ten naganny proceder ukrócimy. Opodatkujemy nie zyski, ale obrót, przy okazji wesprzemy rodzime sklepiki i zgarniemy kasę na socjalne programy.
Niestety, jak to często u rządzących bywa, nie zwrócono uwagi na trzy podstawowe sprawy. Po pierwsze, człowiekowi zawsze mało i szuka, jak mieć więcej. Po drugie, człowiek jest sprytny i w sposób racjonalny unika wszelkich niedogodności, w tym podatków. Po trzecie, funkcjonujemy w otwartym środowisku unijnym.
Efekt? Handlowcy (i duzi, i mali), jak tylko zobaczyli projekt ustawy o opodatkowaniu handlu, zaczęli poszukiwać nowych możliwości. Część e-sklepów myśli o przeprowadzce na Słowację lub do Czech. Inni znaleźli sposób na to, by nie płacić wyższej stawki za handel w niedzielę – w Dzień Święty nic nie sprzedadzą, tylko wystawią towar i zbiorą zamówienia, które zrealizują w poniedziałek.
Państwo jednak nie odpuści. Administracyjna armia ponad 60 tys. wojowników zatrudnionych w urzędach i izbach skarbowych, celnych oraz urzędzie kontroli podatkowej już szykuje się do starcia. Tony nowych przepisów, zapewne wzmożone kontrole. Do walki zaangażowani mają być też kurierzy, którzy będą zmuszani do mnożenia dokumentacji.
Druga strona też nie śpi i zbroi się w doradców podatkowych. W rezultacie podatku mogą uniknąć właśnie ci najwięksi, których stać na dobrych prawników, a planowane 2 mld zł dla budżetu mogą nigdy nie wpłynąć.