Należy przyznać, że głębia empatii, jaką czuje nasz rząd wobec poszkodowanych przez los sąsiadów z Europy Środkowo-Wschodniej, budzi podziw. Tym razem nasz premier, wyraźnie poruszony, wyraził na konferencji prasowej współczucie dla kolejnych ofiar nieszczęścia, czyli Chorwatów.
Jak wiele nieszczęść może spaść na naród w naszej części Europy? W minionych 32 latach biedni Chorwaci przeszli rozpad dawnej federacji, wojnę z silniejszym sąsiadem, wieloletnią okupację sporej części swego terytorium. Przez lata, mimo upadku komunizmu, rządzeni byli twardą ręką przez nacjonalistę Franjo Tudmana. Rozpad Jugosławii i wojna spowodowały między rokiem 1989 a 1993 spadek PKB o 40 proc., a stopa bezrobocia przez lata przekraczała 20 proc. Inflacja też nie dała o sobie zapomnieć: w rekordowym roku 1993 wyniosła 1500 proc.
Ledwie kraj doszedł jako tako do siebie, inflacja spadła, a tani frankowy kredyt umożliwił przeciętnemu Chorwatowi wzrost poziomu życia, przyszedł w 2008 r. kryzys finansowy. I znowu przesadnie zadłużeni Chorwaci dostali po głowie, gospodarka przez pięć lat tkwiła w recesji, a z trudem odbudowany PKB znów skurczył się o 11 proc. W 2013 r. wydawało się, że kraj wychodzi na prostą, przystępując do Unii Europejskiej. Ale szczęście nie trwało długo, siedem lat później przyszła pandemia, a silnie uzależniony od turystyki kraj znów doznał 8-proc. spadku. Dzisiaj PKB Chorwacji jest tylko o 18 proc. wyższy, niż był w roku 1989 – a w Polsce wzrósł prawie trzykrotnie.
Czy nie starczy nieszczęść? Nie! Zapłakał gorzko pan premier nad losem Chorwatów, którzy w chwili szaleństwa wymienili właśnie krajowy pieniądz na euro. Ileż bólu, ile cierpienia! Chorwację ogarnął chaos inflacyjny, skutkiem rządowych decyzji rosną nawet ceny benzyny (nie to co u nas, gdzie mamy cud gospodarczy, inflacja gwałtownie spada, a dzięki Orlenowi ceny benzyny nie rosną, bo zostały już wywindowane poprzednio). Jak zwykle, padł też koronny argument przeciw euro: jego zwolennicy twierdzą, że zapewnia gospodarczą stabilność i bezpieczeństwo, a tymczasem na Litwie inflacja wynosi 20 proc.
No cóż, głęboka empatia zawsze wywołuje u mnie szacunek. Ale warto coś do tego dodać. Oczywiście, że przy wprowadzaniu euro może dochodzić do „zaokrąglania cen” w górę. Czy ma to miejsce w Chorwacji, zobaczymy, bo na razie nie ma żadnych danych, a premier powoływał się tylko na polskie media (wiadomo, jakimi metodami można to zjawisko zredukować). Oczywiście, że posiadanie euro nie gwarantuje, że inflacja będzie taka, jak w Niemczech (może się też poważnie różnić między Warszawą a Gorzowem, choć w obu miastach mamy złotego). Przez pewien czas mogą utrzymać się nawet spore różnice inflacyjne, ale na dłuższą metę posiadanie potężnej i stabilnej waluty, jak euro, daje większe bezpieczeństwo gospodarcze niż własnej, podatnej na silne wahania. Obyśmy nie przekonali się w tym roku na własnej skórze, o jakich wahaniach mówię.