Wybrał je nasz tata na cześć Grzegorza Laty, króla strzelców mundialu w 1974 r. Nie dziwi więc, że w naszym kraju – od wielu już lat czekającym na podobne sportowe sukcesy – tak duże emocje budzi awans polskiej drużyny futbolowej do ćwierćfinałów.
Powody do radości mają nie tylko kibice. O ile jeszcze przed Euro we Francji firmy dość wstrzemięźliwie wypowiadały się o pozytywnym wpływie imprezy na swoje biznesy, o tyle teraz wiadomo już, że sprzedaż wielu produktów pójdzie w górę. A na tym nie koniec. Mecz o wejście do półfinałów sprawi, że kupimy jeszcze więcej piwa, chipsów, koszulek i gadżetów. Więcej gości będą miały lokale dysponujące dużymi ekranami. W skali całego roku skutki nie będą jednak tak duże jak w 2012 r., gdy Euro organizowały Polska i Ukraina. Wtedy konsumpcję dodatkowo napędzili zagraniczni fani futbolu oraz inwestycje poczynione przed mistrzostwami. Jednak każdy dodatkowy impuls do konsumpcji jest na wagę złota. Wiele branż ma już bowiem najlepsze lata za sobą i trudno o duże zwyżki sprzedaży.
Ale Euro 2016 ma także efekt wizerunkowy. Korzystają na tym sponsorzy samych rozgrywek, jak i reprezentacji. Sponsorowanie polskiej drużyny od lat było zadaniem ryzykownym. Zawsze można było zaśpiewać z kibicami „Polacy, nic się nie stało". Lepiej jednak wspierać sportowców odnoszących sukcesy. I właśnie Euro 2016, po raz pierwszy od długiego czasu, daje takie możliwości. Za awansem idzie też wzrost wartości reklamowej piłkarzy i trenera Nawałki. Pytanie tylko, czy są w stanie sensownie to wykorzystać. Trochę boje się myśleć, co jeszcze może zareklamować Robert Lewandowski, zanim pewnego dnia wyskoczy z mojej lodówki.