Zgodnie z zapowiedziami Matteo Renzi podał się do dymisji po ogłoszeniu negatywnego wyniku głosowania w sprawie likwidacji Senatu. Ta instytucjonalna batalia przez wielu interpretowana jest jako wotum nieufności wobec całej polityki rządu, a nawet wobec Unii Europejskiej. Miałby to być sprzeciw wobec polityki migracyjnej, a konkretnie braku solidarności ze strony UE z Włochami, do których przybywają dziesiątki tysięcy imigrantów przez Morze Śródziemne oraz wobec zbyt restrykcyjnego kursu polityki budżetowej. W jego efekcie możliwe są przyspieszone wybory i zwycięstwo antysystemowego Ruchu Pięciu Gwiazd, który nie wyklucza referendum w sprawie wyjścia Włoch ze strefy euro. Albo miesiące trwania gabinetów przejściowych, bez mandatu i woli przeprowadzania reform tak potrzebnych pogrążonej w stagnacji włoskiej gospodarce.
Rynki początkowo zareagowały nerwowo, ale potem w ciągu dnia zyskiwały. Wyraźne było to również na warszawskiej giełdzie, której poza międzynarodowym pozytywnym trendem pomogła informacja o zmianie perspektywy ratingu Polski z negatywnej na stabilną przez Standard and Poor's
Nerwowość inwestorów była ograniczona, bo wynik referendum nie był dla nikogo zaskoczeniem, a niestabilność włoskiej sceny politycznej to nic nowego – ustępuje teraz 63. rząd po II wojnie światowej. – Włosi mają duże doświadczenie w radzeniu sobie z takimi sytuacjami. Nie jestem więc zaniepokojony – stwierdził niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble, który uczestniczył w Brukseli w zaplanowanym wcześniej posiedzeniu Eurogrupy. I Schauble, i inni wysocy rangą unijni decydenci uspokajali sytuację i mówili o potrzebie kontynuowania reform gospodarczych zapoczątkowanych przez gabinet Renziego. – Dzisiejsze problemy są tymi samymi, które mieliśmy wczoraj i one z nami pozostaną – powiedział Jeroen Dijsselbloem, szef Eurogrupy i minister finansów Holandii. Według niego zmienia się tylko polityczna sytuacja i trzeba się do niej dostosować. Ale nie ma powodu, żeby mówić o kolejnej odsłonie kryzysu w strefie euro.
Włochy to trzecia gospodarka w strefie wspólnej waluty, której różne rządy od lat nie są w stanie wprowadzić na tory wzrostu. Ostatnio o swoje problemy lubi oskarżać Brukselę, bo ta nakazuje jej reformy i oszczędności w związku z nadmiernym długiem publicznym – ponad 135 proc. PKB przy dopuszczalnym w UE limicie 60 proc. Teraz dodatkową osią sporu są włoskie banki, które mają 360 mld euro niespłaconych kredytów. I zgodnie z unijnym prawem nie można ich ratować pieniędzmi państwa. Dla Rzymu to spore wyzwanie, bo właścicielami obligacji banków są – za namową rządu zresztą – drobni ciułacze. Trwają więc negocjacje Brukseli z Rzymem, które dymisja rządu niewątpliwie skomplikuje.
Zdaniem ekspertów nie to jest jednak najgorsze. – Rząd przejściowy będzie tak samo rozmawiał z unijnymi instytucjami o problemie banków, jak ten dotychczasowy i będzie mógł wypracować rozwiązanie – mówi „Rzeczpospolitej" Guntram Wolff, dyrektor think tanku Bruegel w Brukseli.