Tak – mitem, bo żmudna budowa jej autorytetu przyniosła owoce. Stronnicy PiS do ostatniej chwili prowadzili na Twitterze akcję #muremzabeatą. Elektorat przywiązany do swojskiej, pochodzącej z prowincji, ciepłej pani premier z sąsiedztwa nijak nie może zrozumieć, że w nagrodę za sukces, o którym codziennie słyszą od dwóch lat z rządowych tub, została zmuszona do dymisji. I to zaraz po odrzuceniu wotum nieufności, które próbowała przeforsować w Sejmie opozycja. W oczach zdezorientowanych sympatyków wygląda to jak kapitulacja w efekcie ataku rywali z PO.
Morawiecki będzie musiał dopiero zapracować na taką pozycję, jaką w elektoracie PiS ma Beata Szydło. Mimo opozycyjnej karty z czasu PRL nadal jest postrzegany przez lwią część zwolenników rządzącej partii jako człowiek z zewnątrz, technokrata do wynajęcia, który wiele lat pracował dla banku – wprawdzie polskiego, ale kontrolowanego przez zagraniczny kapitał.
Owszem, Morawiecki ciężko pracuje, by się z tym elektoratem oswoić. W wypowiedziach publicznych często „mówi PiS-em", bywa w telewizji Trwam i snuje nocne Polaków rozmowy przy ognisku sympatyków „Gazety Polskiej". W wypowiedziach przeznaczonych na „rynek wewnętrzny" krytykuje dominację zagranicznego kapitału, mile łechcąc ucho gospodarczych nacjonalistów. Takich gestów i wypowiedzi zobaczymy pewnie więcej, jeśli chce przekonać do siebie sympatyków PiS. Nie spodoba się to praktykom gospodarki, oczekującym od premiera odartej z ideologii, pragmatycznej retoryki, a przede wszystkim takich właśnie czynów.
Kaczyński postawił na Morawieckiego z kilku powodów. Dostrzegł, że rząd Szydło wpłynął na mieliznę, z której może wyprowadzić go tylko sprawny organizator umiejący się pozbyć nieudaczników i szkodników coraz bardziej obciążających hipotekę „dobrej zmiany".
Być może Jarosław Kaczyński widzi również w Morawieckim swojego następcę: wizjonera, który niczym Mojżesz powiedzie polską gospodarkę w przyszłość, ku nowoczesności, której prezes wprawdzie nie rozumie, ale wyczuwa, że właśnie dlatego potrzebna jest zmiana generacyjna. Oczywiście powiedzie on taką gospodarkę, jakiej chce szef PiS: zdominowaną przez państwowe giganty, otoczone ławicami małych i średnich nastawionych patriotycznie przedsiębiorców. Ekonomiści ostrzegają, że nie będzie ona równie efektywna jak ta oparta na kapitale prywatnym. Na pewno dla Kaczyńskiego Morawiecki to ktoś, kto gwarantuje „dowiezienie" szybkiego wzrostu gospodarczego przynajmniej do wyborów parlamentarnych w 2019 r.