O podatkach w Rzeczypospolitej pisać coraz łatwiej tym, którzy skupiają się na interpretowaniu decyzji rządzących. O podatkach w Rzeczypospolitej pisać coraz trudniej tym, którzy starają się w decyzjach rządzących doszukać myśli przewodniej godzącej potrzeby finansowe państwa ze strategią prorozwojową.
Szkodliwe 23 procent
Posłużmy się przykładem VAT. Ekonomiści nazywają go podatkiem cenotwórczym, ponieważ do ceny netto towaru dodaje się ustaloną kwotę podatku. W Polsce jest to generalnie 23 proc. Dla konsumenta tak wyliczona cena oznacza, że nabywa towar droższy, co przy jego danych dochodach skutkuje zmniejszeniem ilości nabywanych dóbr. Dla producenta to mniejsza skala produkcji, wyższe koszty jednostkowe i utracone dochody. Dla budżetu państwa to mniejsza kwota do opodatkowania, czyli zmniejszone wpływy z podatku dochodowego płaconego przez przedsiębiorcę. Ale mniejsza skala produkcji to także mniejsze zarobki pracowników i mniejsze ich zatrudnienie, co w konsekwencji dla budżetu państwa oznacza kolejny spadek wpływów, tym razem z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych.
Utrzymywanie VAT na wysokim, 23-procentowym poziomie ma w sumie ujemne konsekwencje dla budżetu państwa zarówno z tytułu poboru samego podatku pośredniego, jak też dla polityki prorozwojowej, gdyż zmniejsza zatrudnienie, dochodowość firm, a ograniczając popyt, odbiera przedsiębiorcom motywację do inwestowania. Jeśli teraz popatrzymy na problem od strony konkurencyjności gospodarki, to wysokie podatki pośrednie – głównie VAT i akcyza – podrażają konsumpcję.
Droga konsumpcja oznacza dla przedsiębiorcy wyższe koszty zatrudnienia pracowników. Przedsiębiorca nie ma wyboru i musi w płacy pracownika uwzględnić wyższe ceny dóbr i usług wchodzących do „koszyka zakupów", czyli uznanych społecznie za niezbędne do konsumpcji. Wyższe płace to oczywiście wyższe koszty produkcji. W ostatecznym rozrachunku to niższa konkurencyjność danego producenta szczególnie istotna dla polskich eksporterów.
I tak oto po raz drugi wysokie podatki pośrednie, bijąc w przedsiębiorcę, wracają rykoszetem i biją w ustawodawcę, czyli ministra finansów. A przecież to on powinien się troszczyć o rosnące wpływy do budżetu.