Strefa euro z dystansem

- Czuję narastającą irytację. Między RPP a NBP wybuchł konflikt, który nie miał żadnych merytorycznych przesłanek - mówi prof. Dariusz Filar, członek Rady Gospodarczej przy Premierze w rozmowie z Jakubem Kuraszem (z „Rzeczpospolitej” i Cezarym Szymankiem z Radia PiN

Publikacja: 26.04.2010 03:00

Strefa euro z dystansem

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]"Rz": [/b]Pan się śmieje czy płacze, patrząc na konflikt między RPP a zarządem NBP?

[b]prof. Dariusz Filar:[/b] Czuję narastającą irytację. Wybuchł konflikt, który nie miał żadnych merytorycznych przesłanek. I na domiar złego konflikt ten uległ upublicznieniu.

[b]Kto ma rację?[/b]

Ustawa o NBP mówi, że bank tworzy rezerwę na ryzyko kursowe, a uchwała RPP nr 9 z 19 grudnia 2006 roku, która obowiązywała do ostatniego posiedzenia RPP, konkretyzowała zapis ustawy, stwierdzając między innymi, że przy szacowaniu rezerwy uwzględnia się w szczególności przychody niezrealizowane powstałe w wyniku zmian kursu złotego. Zarząd NBP przedstawił wyliczenie rezerwy, w którym nie było nawet śladu takiego uwzględnienia, a więc po prostu obowiązującą uchwałę RPP zignorował. A jeżeli w pełni respektowalibyśmy literę i ducha tej uchwały, to w świetle tego, co już wiem o cząstkowych elementach wyniku NBP, wysoki wynik finansowy za 2009 rok byłby całkowicie uzasadniony. Mówię o zysku rzędu 7 – 8 mld zł, najprawdopodobniej bliżej 8 mld.

[b]Ale choć mówi się o kompromisie, końca sporu nie widać. RPP zmienia uchwałę, potem zmienia zmienioną. Polityka, troska o rezerwy walutowe czy nieprecyzyjność przepisów?[/b]

Uchwała z grudnia 2006 r. była według mnie wystarczająco precyzyjna. Myślę, że obie strony zapędziły się w konflikcie – najpierw zarząd bardzo asekuracyjnie i niezgodnie z obowiązującą uchwałą wyliczył rezerwę, później RPP, pragnąc wywrzeć bezpośrednią presję na zarząd, zbyt pochopnie zmieniła uchwałę. Z takich konfliktów bardzo trudno wyjść z twarzą, ale jest to niezbędne!

[b]Powiedziałby pan to samo, gdyby był prezesem NBP?[/b]

Słowo w słowo.

[b]Dzwonił już ktoś z taką propozycją?[/b]

Nikt nie dzwonił, tylko rynek finansowy spekuluje i plotkuje. Ale ja zbyt wiele lat pracowałem na tym rynku, by nie wiedzieć, że leży to w jego naturze.

[b]Wracając do zysku NBP, drukarnie powinny wobec tego lada chwila ruszyć z pracą i wydrukować 8 miliardów złotych. A te w walizkach na drugą stronę Świętokrzyskiej…[/b]

Jest sprawą oczywistą, że wpłata zysku NBP do budżetu to pieniądz emisyjny. Ale przy dzisiejszej zgodnej z celem inflacji ograniczonej dynamice kredytu i umiarkowanym poziomie wzrostu gospodarczego skala wzrostu emisji jest uzasadniona i w niczym nie ogranicza bezpieczeństwa banku centralnego.

[b]

Ministerstwo Finansów pracuje już nad budżetem na 2011 rok. A tu wybory... będzie pokusa, by w budżecie umieścić stymulatory pozytywnych nastrojów elektoratu?[/b]

Nie sądzę. Problem jest w tym, że część wydatków elastycznych jest bardzo mała. W roku wyborczym raczej nie uda się ograniczyć wydatków sztywnych, bo to są kwestie ustawowe. Ale w dłuższej perspektywie jest to nieuchronne.

[b]

Niewyborczy, ale także nieporządkujący i niestymulujący?[/b]

Wielkich obietnic raczej nie będzie, ale obawiam się, że może zabraknąć odpowiedniej determinacji, by ciąć jeszcze głębiej.

[b]Zostanie popełniony grzech zaniechania?[/b]

Istnieje takie niebezpieczeństwo.

[b]

Mówi to pan jako profesor ekonomii czy członek Rady Gospodarczej przy Premierze?[/b]

Jako profesor ekonomii, który rozumie kontekst polityczny.

[b]A radę też to zajmuje?[/b]

Nie. Rada jest skoncentrowana na recenzowaniu na użytek premiera propozycji rozwiązań systemowych. Na przykład ostatnio na kwestii ładu korporacyjnego w spółkach z dominującym udziałem Skarbu Państwa.

[b]Czyli jak ominąć ustawę kominową?[/b]

Nie tylko. Chodzi nam o to, by coś zrobić z dramatyczną kwestią niestabilności kadr w państwowych spółkach. Zarząd w optymalnych warunkach powinien działać co najmniej trzy, cztery lata. A rady nadzorcze jeszcze dłużej. Tymczasem w Polsce rotacja na tych stanowiskach ma charakter permanentny. Są spółki, gdzie zmieniają się już nie dziesiątki, ale setki ludzi w bardzo krótkim czasie. To jest dla firm zabójcze.

[b]Ale to przecież są polityczne konfitury. Jak chcecie zakazać do nich dostępu?[/b]

Rozwiązania dopiero powstają, ale chcemy zasugerować premierowi takie, które pozwolą na to, żeby państwowe firmy były rzeczywiście przedsiębiorstwami, a nie przedłużeniem paska politycznego.

[b]I wtedy na przykład szefowie PKN Orlen czy PZU wybrani za czasów Platformy Obywatelskiej urzędowaliby na swoich stanowiskach dłużej?[/b]

Nie rozważamy tego w kategoriach personalnych, w odniesieniu do konkretnych nazwisk. Próbujemy znaleźć takie rozwiązania instytucjonalne i takie zapisy w aktach prawnych, które zapewniłyby czytelne zasady. Dobre wzory istnieją – na przykład w Skandynawii. Ale należałoby się także zastanowić nad powstaniem jakiejś struktury, która byłaby centrum kadrowym rządu o charakterze apolitycznym.

[b]Państwowa Rada Kadrowa?[/b]

Powiedzmy.

[b]To niemal jak służba cywilna.[/b]Powrót do pierwotnej idei służby cywilnej wydaje się właściwy.

[b]

Bez likwidacji kominówki to się nie uda.[/b]

W planach pojawia się i ta kwestia.

[b]Dwa tygodnie po upadku banku Lehman Brothers w rozmowie z nami stwierdził pan, że kryzys finansowy Polski głęboko nie dotknie, że będziemy w oku cyklonu – wokół szaleństwo żywiołów, a u nas cisza. Przetrwaliśmy najgorsze?[/b]

Dopiero dziś wiemy, jaka była cena tego, że bank Lehman Brothers upadał w sposób niekontrolowany. Efektem tych doświadczeń jest zawalenie się koncepcji: za duży, by upaść – intensywnie pracuje się dzisiaj nad procedurami upadłościowymi w odniesieniu nawet do największych instytucji finansowych. Dzięki temu sytuacja światowa jest nieco bardziej przewidywalna, więc na pytanie o naszą gospodarkę odpowiem: tak.

[b]Za duży, by upaść... czy to powinno dotyczyć również Grecji?[/b]

Tak długo jak może, Grecja musi sama walczyć o środki, których potrzebuje na obsługę swoich zobowiązań. MFW i UE powinny wkroczyć dopiero w ostatecznym momencie. Casus Grecji pokazał, że europejska solidarność z chwili powstawania strefy euro, czyli równość zobowiązań, nie funkcjonuje. Jest więc obawa, że dziś zbytnie ułatwienie Grecji wyjścia z kłopotów będzie u innych rodziło pokusę nadużywania zasad.

[b]Te wydarzenia wpłyną na przesunięcie daty wejścia Polski do strefy euro?[/b]

Może się tak zdarzyć. Od tej chwili rozszerzenie strefy będzie się odbywało na bardzo surowych warunkach. Nie liczyłbym na najmniejsze ułatwienia. Z owej lekcji lat minionych został wyciągnięty wniosek – głównie przez Niemcy i EBC – że ważne będzie nie tylko formalne spełnienie kryteriów z Maastricht, ale i możliwość ich wypełniania w dłuższym okresie. A to oznacza, że Polsce będzie trudniej przyjąć euro. Ale może niekoniecznie będzie trzeba przesadnie się spieszyć. Jeżeli w kolejnej perspektywie finansowej UE dostaniemy środki na dalszą rozbudowę polskiej infrastruktury (ich wydawanie będzie rodziło nieco wolniejsze schodzenie z wysokiego deficytu), to może się pojawić nowy, istotny dylemat: czy przesunąć nieco termin spełnienia kryteriów, by rosnąć poprzez wykorzystanie środków z UE, czy też szybko wejść do euro, aby wyeliminować ryzyko kursowe i dać mocny impuls eksportowi.

[b]Zaraz, zaraz... ale to między innymi pan był autorem doktryny: euro najszybciej, jak to jest możliwe.[/b]

Po prostu tego problemu wcześniej nie było. Może się pojawić realny wybór między korzyściami z unii walutowej a zaletami korzystania ze środków unijnych. Wszystko zależy od kształtu kolejnej perspektywy finansowej Unii. Z dzisiejszej perspektywy nadal uważam, że 2015 rok jest pierwszą realną datą, ale rok czy dwa później też może się okazać sensownym rozwiązaniem.

Opinie Ekonomiczne
Ekonomiści z CASE: Brak przełomu w roku przełomu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Przerażające słowo „deregulacja”
Opinie Ekonomiczne
Unia Europejska w erze MAGA: mity o deficycie handlowym z USA
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Chrobry, do boju!
Opinie Ekonomiczne
Dlaczego dialog społeczny wymaga mocnej reprezentacji?