Później z każdym rokiem śrubę przykręcano, bo podejrzewano, że biznesmen prędzej zrobi coś złego niż dobrego. Stąd odległe miejsce Polski w rankingach wolności gospodarczej. W ostatnim zestawieniu Banku Światowego „Doing Business” znaleźliśmy się na 70. pozycji – niemal 20 miejsc za Bułgarią.

Ciągła walka polskich przedsiębiorców z biurokracją zmusiła ich do poszukiwania niestandardowych rozwiązań. Dlatego dziś większość polskich spółek wobec kryzysu w gospodarce zachowuje się inaczej niż firmy zachodnie. Technokraci Europy Zachodniej na spadek popytu o 20 proc. reagowali często automatycznie, redukując zatrudnienie w takich samych proporcjach. Nasze firmy – co pokazują badania Ernst & Young – zdecydowanie ostrożniej tną koszty, zwłaszcza te, które dotyczą ludzi.

Polskie zdrowe podejście do kryzysu jest również efektem doświadczenia, jakie przyniosło spowolnienie gospodarcze w latach 2001 – 2004. Wówczas zwalniano pracowników zbyt łatwo, a gdy gospodarka znów ruszyła, trudno było zatrudnić wykwalifikowanych następców. Ich wyszkolenie oznaczało wiele pracy i spore koszty. Dlatego obecnie przedsiębiorcy raczej szukają nowych możliwości zbytu swoich towarów niż tną koszty na oślep.

Skutki są widoczne gołym okiem. Wtedy bezrobocie wzrosło do ponad 20 proc., obecnie najgorzej było w lutym 2010: 13,2 proc. Niedobrze byłoby jednak, gdyby politycy i urzędnicy uznali, że skoro polski biznesmen dobrze sobie radzi, to nie warto nic zmieniać. Warto pomyśleć o tym, o ile lepiej byłoby z gopodarką, gdyby jej nie rzucano biurokratycznych kłód pod nogi.