Jeśli liczba Polaków identyfikujących się z najbardziej popularną Polsce partią jest zbliżona do liczby tych, którzy z nikim się nie identyfikują i nikogo nie popierają (przynajmniej jeszcze),teoretycznie wybory w Polsce może wygrać każdy z czterech głównych pretendentów. Nawet PSL ma szanse (iluzoryczne, ale jednak).
Ta dość kuriozalna sytuacja może wynikać z wielu przyczyn. Dwie moim zdaniem najbardziej prawdopodobne to: brak zainteresowania rozgrywkami polityków i kompletny brak zrozumienia różnic między partiami. Dla wyborców zlewają się one w jedną scenę polityczną z kilkunastoma aktorami pierwszoplanowymi i tłumem drugoplanowych. Bez względu na orientację polityczną odgrywane role są podobne, więc trudne do odróżnienia. Jedno w tej telenoweli jest pewne: kto kogo nie lubi, kto się z kim nie zgadza, a kto jest na tyle barwny, że warto go obejrzeć w telewizji, bo przynajmniej będzie zabawnie. To, co myśli lub chce przekazać nie jest istotne. Często więc etatowi telewizyjni politycy zamiast mówić o tym co myślą, mówią o tym, z czym się nie zgadzają. Różnica może niewielka, ale koniec końców dość istotna. Konflikt jest bardziej interesujący niż rzeczywiste poglądy.
Stąd wygląda to tak, jakby przekaz dla jednej trzeciej Polaków nie miał znaczenia. Liczył się show.
Z tego też powodu droga na szczyty władze będzie w Polsce najprawdopodobniej sztampowa – kto obieca więcej, dostanie więcej z niezagospodarowanych 28 proc. Bo jeśli nie rozumie się, że obietnica 300 zł podwyżki dla wszystkich oznacza, że wszyscy będziemy musieli za te 300 zł zapłacić (bo przecież Państwo będzie musiało się zadłużyć, by zdobyć te pieniądze, a ponieważ deficyt jest u nas permanentny, trzeba będzie jakoś obywateli obciążyć, żeby za bardzo „nie popłynąć"). Chyba, że problem zostawi się następcom lub wmówi własnym wyborcom, że sytuacja uległa zmianie i musimy ponieść kolejne wyrzeczenia (z tym się akurat zgadzam w czasach ciągłych deficytów), a wszystkiemu winien jest polityczny oponent, który zaniedbał – i tu występuje litania błędów, którą każdy rządzący bez trudu może przedstawić swojemu poprzednikowi. Bo nie ma ludzi, którzy błędów nie popełnili.
Chyba, że Ci co nie wiedzą, czego oczekują i co sami myślą, i tak do wyborów nie pójdą. Choć „300 zł dla każdego" może ich skusić. Ciekawe, kto pierwszy (poza Solidarnością) rzuci takie hasło. Parę punktów procentowych na tym na pewno zarobi.