Teraz wygląda na to, że tamtą falę mamy za sobą i to chyba na dłużej. Według GUS w I półroczu nie dość, że dużo wolniej niż przed rokiem przybywało nowych firm, to prawie dwukrotnie wzrosło tempo, z jakim ubywało tych zarejestrowanych wcześniej.

O ile w ubiegłym roku do spróbowania sił „na swoim" zachęcało ożywienie gospodarcze, to od wiosny i japońskiego tsunami niemal każdy tydzień dodaje pesymistycznych informacji. Nie skłania to do opuszczenia posady u kogoś na rzecz własnego biznesu. Tym bardziej że według najnowszych badań koniunktury w przemyśle nastroje w małych i mikrofirmach są fatalne.

 

Młodym firmom trudniej też o sukces w usługach, gdyż wzrost kosztów utrzymania i kredytów odbił się na sporej grupie konsumentów. Nowe firmy nie mają też łatwo jako poddostawcy większych przedsiębiorstw, bo te – jak wynika z danych GUS – choć są w dobrej kondycji, to wcale nie spieszą się z inwestycjami, które dałyby zarobić innym.

W tym roku nie ma już dwóch istotnych zachęt dla przedsiębiorczości – do minimum ograniczono wsparcie urzędów pracy dla firm zakładanych przez bezrobotnych i skończyły się unijne dotacje dla początkujących przedsiębiorców. Na zastrzyk pieniędzy z Unii czy Funduszu Pracy nie ma na razie co liczyć, więc może to dobry moment, by znieść część biurokratycznych barier utrudniających życie firmom.