Opinia ekspertów Instytutu Badań Strukturalnych

Postawione pod gospodarczą ścianą rządy Grecji, Portugalii i Hiszpanii zabrały się do odkładanych od lat reform, dziwiąc się pewnie, że część ich dawnych błędów powielana jest dziś w Polsce

Publikacja: 20.03.2012 02:31

Opinia ekspertów Instytutu Badań Strukturalnych

Foto: Rzeczpospolita, Szymon Łaszewski Szymon Łaszewski

Red

Wyobraźmy sobie Polskę za dwadzieścia lat, przyjmując, być może nadto optymistycznie, że większość problemów gospodarczych przykuwających dziś naszą uwagę udało się skutecznie rozwiązać. Wydawać by się mogło, że w tej Polsce roku 2030 budowa fundamentów dobrobytu została zakończona.

Od dekady coś niepokojącego dzieje się jednak z naszą gospodarką. Nadal jesteśmy o jedną czwartą biedniejsi od Niemiec i o połowę od Stanów Zjednoczonych. Wzrost gospodarczy wyraźnie spowolnił, a my wylądowaliśmy między Portugalią i Grecją, pozostając daleko w tyle za peletonem Europy Północnej.

Patrząc na sukcesy gospodarki słowackiej, zrównującej się właśnie ze Szwecją, z goryczą zastanawiamy się, gdzie popełniliśmy błąd. Premier i minister finansów, przestając radzić sobie z łataniem dziur budżetowych, próbują zrozumieć, które decyzje ich poprzedników sprawiły, że polski okręt zwinął żagle i od blisko dekady dryfuje bez celu.

Droga krajów Południa

Sytuacja, w jakiej znajdziemy się w roku 2030, przypomina tę, z jaką dziś mierzą się rządy państw Europy Południowej – Portugalii, Grecji i Hiszpanii, krajów relatywnie bogatych, ale niezdolnych do dalszego rozwoju.

Polskie firmy już dziś muszą przejść od konkurowania ceną do konkurowania jakością

Przed około dwudziestu laty, kiedy ich zamożność sięgnęła połowy poziomu USA, skupiły się wyłącznie na budowie infrastruktury oraz na podnoszeniu jakości życia swoich obywateli. Wszystkie przeprowadziły też duże zawody sportowe, wymagające postawienia efektownych, podbudowujących dumę narodową, lecz jednocześnie kosztownych, hal i stadionów.

W rzeczywistości dynamika rozwoju, początkowo wysoka, szybko przyhamowała, a państwa te wpadły w tzw. pułapkę średniego dochodu, stając się niezdolne do osiągnięcia poziomu życia właściwego dla Europy Północnej i USA.

Dopóki mogły finansować konsumpcję tanimi kredytami, a darmowe środki z Unii Europejskiej umożliwiały bezbolesne wspieranie niskowydajnych gałęzi gospodarki – sektora publicznego, budownictwa, rolnictwa – wady tego modelu kłuły w oczy tylko gderliwych ekonomistów. Zmienił to dopiero ostatni kryzys – postawione pod gospodarczą ścianą rządy Portugalii, Grecji i Hiszpanii, choć z oporami, zabrały się do odkładanych od lat reform, dziwiąc się pewnie, że część ich dawnych błędów powielana jest tysiąc kilometrów na północ – w Polsce.

Źródeł naszej skłonności do imitowania państw południowej Europy należy szukać w podobnej historii. Tak jak one znajdowaliśmy się od wieków na cywilizacyjnych peryferiach Europy, kiedy więc wraz ze wstąpieniem do UE pojawiła się szansa szybkiego zniwelowania najlepiej widocznych zapóźnień, skwapliwie z niej skorzystaliśmy.

Cały kraj zmienił się w celebrowany przez media i polityków „plac budowy" podobny do tego, który cieszył oczy południowców ćwierć wieku wcześniej. W debatach nad tempem budowy autostrad, muzeów i stadionów zabrakło nam czasu na refleksję, jak będziemy sobie radzić, gdy gra zacznie się toczyć o zajęcie mocnej pozycji wśród państw rozwiniętych. Nasze elity uwierzyły, że modernizacja polega tylko na zmniejszaniu ilościowych różnic wobec Zachodu, a beton i stal wystarczą, aby zmienić Polskę w kraj bogaty.

Dogonimy Europę Północną i USA wtedy, gdy obok lepszego wykorzystania zasobów pracy i kapitału zaczniemy konkurować pomysłami

Pogląd ten to bardzo poważny błąd oceny, którego konsekwencje – podobnie jak nasi poprzednicy – dostrzeżemy dopiero po latach, gdy będzie je już trudno odwrócić.

Polska już dziś jest bowiem tam, gdzie Europa Południowa była w roku 1990. Polski PKB per capita zbliża się do poziomu, wraz z którym zaczynają się wyczerpywać proste rezerwy wzrostu.

Jak w Polsce uniknąć powtórki błędów Południa

Według doświadczeń krajów, które utknęły w pułapce średniego dochodu, taki model rozwoju pozwoli Polsce osiągnąć PKB na mieszkańca na poziomie ok. 65 – 75 proc. średniej zachodnioeuropejskiej (50 – 60 proc. USA) – już jednak nie więcej. Jego utrzymanie sprawi więc, że pod koniec dekady polski silnik gospodarczy się zatrze, a jego ponowne rozruszanie okaże się kosztowne społecznie i czasochłonne.

Jeśli chcemy tego uniknąć, polskie firmy już dziś muszą przejść od konkurowania ceną do konkurowania jakością i przestawić się z imitacji na innowacje. Dla państwa oznacza to stworzenie warunków organizacyjnych, prawnych i finansowych, by takie konkurowanie stało się codziennością.

Przywykliśmy jednak w Polsce myśleć, że prace badawcze to luksus zarezerwowany dla najbogatszych. Nie zauważamy, że to właśnie inwestycje w innowacyjność są warunkiem koniecznym awansu do pierwszej ligi. Kiedyś zrozumiały to Korea Południowa czy Finlandia i dziś należą do czołówki gospodarczej świata. Niedawno na tę samą drogę weszły Czechy i Chiny, wyciągając wnioski z błędów europejskiego Południa.

U nas rozpowszechnione jest niestety szkodliwe przeświadczenie, że państwo nie musi wydawać na badania więcej, niż robi to dziś, bo jest to rola sektora prywatnego. Jego wyznawcy nie zdają sobie sprawy, że pieniądze publiczne pełnią rolę zapłonu dla prywatnej innowacyjności.

By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na wysokość rządowych i prywatnych nakładów na ten cel w różnych państwach. Gdy finansowanie publiczne B+R przekroczy próg ok. 0,7 proc. PKB, a więc o 0,3 – 0,4 pkt proc. więcej niż dziś w Polsce, znacznie zwiększa się skłonność firm do podejmowania ryzyka innowacji.

Z badaniami wiąże się bowiem znaczny koszt stały – infrastruktury i kadry naukowej – tworzący trudną do sforsowania barierę dla firm prywatnych. Można powiedzieć, że jest z nimi podobnie jak z medalami olimpijskimi – sukcesy sportowe wymagają wysokiej klasy obiektów i powszechnego systemu szkolenia, sektor prywatny jednak słabo radzi sobie i z jednym, i z drugim.

Nic więc dziwnego, że większość nowoczesnych państw finansuje budowę i wyposażenie infrastruktury badawczej, tak samo jak i sportowej. Wynajęcie jej potem firmom to już nie problem. W konkurencyjnych gospodarkach rządy odpowiadają też za stworzenie silnego ludzkiego zaplecza sektora B+R w podobny sposób, w jaki zajmują się wychowaniem fizycznym młodzieży. Zatrudniając naukowców na uniwersytetach i finansując badania, budują kadry, z których chętnie korzysta sektor prywatny.

Jednak dopiero przekroczenie minimalnej masy krytycznej – 0,7 proc. PKB – zaangażowania publicznego wywołuje pozytywne efekty mnożnikowe. W krajach, które to zrozumiały, sektor prywatny zareagował, włączając się aktywnie z własnym finansowaniem. Rezultatem był gwałtowny wzrost liczby publikowanych prac, patentów i wdrożeń.

Kluczowe inwestycje w badania i rozwój

Niedawno rozpoczął się długi, trzyletni okres bez żadnej kampanii wyborczej. To wyjątkowa szansa na nadanie Polsce nowego impetu i uniknięcie zagrożenia podążaniem ścieżką wytyczoną przez znajdującą się od lat w marazmie Europę Południową. Rząd deklaruje wolę reformowania systemu emerytalnego, wymiaru sprawiedliwości, prawa gospodarczego. To dobrze, jednak te wysiłki nie wystarczą, jeśli zapomni o innowacjach.

Dogonimy Europę Północną i USA tylko wtedy, gdy obok lepszego wykorzystania zasobów pracy i kapitału, zaczniemy konkurować pomysłami. Budowa nowych dróg i remonty linii kolejowych są ważne, ale bez kreatywności daleko po nich nie zajedziemy.

Trzeba zmienić krępujące innowatorów regulacje i dokończyć reformę sektora nauki, tak by funkcjonowanie uczelni, jednostek badawczych, platform i parków technologicznych oraz ich współpraca z biznesem znacząco się poprawiły. W parze z tymi działaniami musi jednak iść zdecydowane zwiększenie publicznych nakładów na badania. Nawet najlepsze prawo i instytucje nie zastąpią bowiem pieniędzy.

Poważne zajęcie się innowacyjnością wymaga, by w ciągu czterech lat podwoić relację nakładów publicznych na naukę i B+R do produktu. Wystarczy do tego, aby co roku wzrastały one o blisko 1,5 mld zł – tj. 0,1 proc. PKB. Skoro mogliśmy wydać na przygotowania do Euro 2012 ponad 6 mld zł, stać nas także na przeznaczenie takiej kwoty na przekształcenie Polski w kraj innowacyjny.

Platforma Obywatelska w programie wyborczym zadeklarowała zwiększenie do 2015 r. publicznych środków na granty naukowe do 3 mld zł. To krok w dobrą stronę, zbyt jednak ostrożny. By osiągnąć cel, jakim jest wywołanie efektu śniegowej kuli innowacyjności, rzeczywisty wzrost nakładów publicznych na badania musiałby być dwukrotnie większy. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by nowy rząd Donalda Tuska wzmocnił wyborcze obietnice. Rozruszanie silnika polskiej kreatywności jeszcze w tej dekadzie jest bowiem warunkiem budowy rzeczywistej siły konkurencyjnej naszego kraju.

Czy jednak premierowi nie zabraknie odwagi w myśleniu i determinacji w reformowaniu, kiedy nawet tak oczywiste zmiany, jak podniesienie wieku emerytalnego, napotykają na duży opór społeczeństwa i elit? Czy nasz rząd odróżni się tym samym in plus od rządów, które stały za sterami gospodarki Grecji, Portugalii, Hiszpanii dwadzieścia lat wcześniej?

Jeśli tak się nie stanie, to premier z roku 2030 bez trudu zrozumie, dlaczego znalazł się raczej w pozycji kustosza malowniczego skansenu niż lidera liczącego się, nowoczesnego państwa. śródtytuły pochodzą od redakcji

Maciej Bukowski jest prezesem Fundacji Naukowej Instytut Badań Strukturalnych, wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, Aleksander Śniegocki jest analitykiem w Instytucie Badań Strukturalnych

Wyobraźmy sobie Polskę za dwadzieścia lat, przyjmując, być może nadto optymistycznie, że większość problemów gospodarczych przykuwających dziś naszą uwagę udało się skutecznie rozwiązać. Wydawać by się mogło, że w tej Polsce roku 2030 budowa fundamentów dobrobytu została zakończona.

Od dekady coś niepokojącego dzieje się jednak z naszą gospodarką. Nadal jesteśmy o jedną czwartą biedniejsi od Niemiec i o połowę od Stanów Zjednoczonych. Wzrost gospodarczy wyraźnie spowolnił, a my wylądowaliśmy między Portugalią i Grecją, pozostając daleko w tyle za peletonem Europy Północnej.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację