Uff – mogą westchnąć ponad 2 miliony samozatrudnionych Polaków po czwartkowym zapewnieniu premiera na Twitterze, że żadnego testu przedsiębiorcy nie będzie. Wygląda na to, że poskutkował nasz dramatyczny apel do szefa rządu, wydrukowany na pierwszej stronie czwartkowej „Rzeczpospolitej": „Premierze Morawiecki, test zabije mój biznes".
Czytaj także: Premier obiecuje: żadnego testu przedsiębiorcy nie będzie
Przypomnijmy pokrótce. Serial ten zaczął się jeszcze w marcu od naszej publikacji, która ujawniła rzuconą mimochodem na ministerialnej konferencji zapowiedź testu przedsiębiorcy, mającego wyłapać osoby podszywające się pod ten status. Wtedy ponad 2,3 mln Polaków prowadzących jednoosobowe firmy zdało sobie sprawę, że testy to problem nie tylko dla uczniów. I zaczęła się huśtawka, bo raz minister przedsiębiorczości i technologii zapewniała, że testu nie będzie, a zaraz potem szefowa Ministerstwa Finansów mówiła, że choć testu jako takiego resort nie wprowadzi, to jednak sprawdzi, jak to jest z tymi jednoosobowymi firmami mającymi jednego odbiorcę swoich usług.
Co prawda fiskus celował w stosunkowo niewielką grupę samozatrudnionych, bo tylko 153 tys. z nich wykonywało w zeszłym roku pracę tylko dla jednego klienta-zleceniodawcy, ale widmo testu przedsiębiorcy zasiało niepewność także w tych uznawanych przez rządzących za „uczciwych". Jak serial z testem był przez przedsiębiorców – w tym właścicieli sporych firm – odbierany? Jako skrzecząca rzeczywistość wobec szumnych deklaracji rządu wspierania przedsiębiorczości. Czy czwartkowe „ćwierknięcie" premiera Morawieckiego oznacza, że rząd faktycznie raz na zawsze zrezygnuje z pomysłu przykręcenia śruby samozatrudnionym?
Przedwyborcza kalkulacja – ktoś w końcu obliczył, że ponad 2 mln osób z rodzinami to spora grupa przy urnach – sprawi, że do jesieni pomysł raczej nie wróci. Potem jednak, gdy w państwowej kasie zacznie przeświecać dno, to kto wie. Samozatrudnieni, wśród których sporo jest dobrze zarabiających specjalistów i menedżerów na kontraktach, to dość łatwy cel. Jest im z czego zabrać i nie jest to trudne, bo nie stać ich na doradców podatkowych, którzy „optymalizują" podatki najbogatszych. Tyle tylko, że akurat o tę grupę warto teraz dbać, bo to specjaliści i fachowcy, którzy dzięki swoim wysokim kwalifikacjom i umiejętnościom mają budować gospodarkę opartą na wiedzy.