Trudno więc oczekiwać, by były od niego wolne służby mundurowe, w tym wojsko. W czasach dobrej koniunktury stabilność zatrudnienia, jaką daje armia, ma już nieco mniejsze znaczenie. Tak samo jak perspektywa pracy w tej samej firmie do, nawet wcześniejszej, emerytury. Kandydaci do pracy – czyli trudne dla wszystkich pracodawców pokolenie milenialsów – większą uwagę zwracają natomiast na jakość i warunki pracy, w tym atmosferę.
A z tym w wojsku nie jest najlepiej, co może chyba potwierdzić każdy, kto w rodzinie albo wśród znajomych ma zawodowego żołnierza. Wtedy można usłyszeć opowieści o przerzucaniu do jednostek z jednego krańca Polski na drugi, o mobbingu przełożonych – przed którym znacznie trudniej jest się obronić niż w zwykłej firmie (chyba że całkiem rezygnując ze służby), no i o mizernych perspektywach awansu.
Wprawdzie, jak wynika z danych MON, średnia pensja w wojsku (5,3 tys. zł brutto) nie wygląda wcale źle na tle średniej w sektorze przedsiębiorstw ( w czerwcu br. było to 5,1 tys. zł), ale jak zwykle przy średnich diabeł tkwi w szczegółach. W tej sytuacji, obniżając wiek emerytalny żołnierzy, MON strzela sobie w kolano – jeśli na poważnie bierze swoje ambicje stworzenia 200-tysięcznej armii.
Aby to osiągnąć, niezbędna jest także praca nad wizerunkiem – tworzenie pozytywnego etosu żołnierza, jaki w czasach II RP mieli nasi ułani. Pomogłyby tu filmy budujące wizerunek atrakcyjnej kariery w wojsku, co potrafią robić Amerykanie, no i promocja młodej, dobrze wykształconej, władającej obcymi językami kadry oficerskiej. Tej trzeba z kolei zaoferować dobrą ścieżkę kariery.