Ten niebywały akt prezesowskiego terroryzmu sprowadzał się do zapowiedzi wyrzucenia działaczy związkowych organizujących nielegalny, zdaniem zarządu, protest pod ziemią.
Jeżeli związkowcy mieliby rację, że zwolnienie ich działaczy jest bezprawne, to powinni iść do sądu i żądać przywrócenia zwolnionych do pracy. Ale po co komu długa droga prawna, skoro można grozić bezpośrednio premierowi? Po co pisać pozwy, jeżeli możemy od razu obalać rząd. Do tego prowadzi polityka stałych ustępstw wobec górników, za którymi nie stoi żaden plan, tylko chęć przetrwania do wyborów.
W poniedziałek publikowaliśmy listę żądań i roszczeń różnych grup zawodowych, Wyceniliśmy je na 36 mld zł, nie licząc frankowiczów. Nie minął dzień i już pojawiły się nowe pomysły na wydawanie publicznych pieniędzy – tym razem na rolników. Im bardziej rząd będzie ustępował, tym więcej będzie takich żądań. Dopóki nie powie się: dość, kolejka do państwowej kasy będzie rosła.
Dlatego sprawa prezesa JSW będzie kolejną próbą badania słabości rządu. Niestety, nie spodziewam się, by prezes dostał od niego wsparcie. Sprawa będzie o tyle znacząca, że JSW nie jest spółką Skarbu Państwa. Przypomnę, że kiedyś sprzedano narodowi duży pakiet jej akcji. Dlatego jej prezes reprezentuje nie tylko interesy państwa jako największego akcjonariusza, ale też małych udziałowców. A dla tych ostatnich ważny jest przede wszystkim zysk, którego wysokość jest zazwyczaj odwrotnie proporcjonalna do interesów związkowców.
Prezes Zagórowski, wyrzucając związkowców, musiał wiedzieć, że celuje w pozycję rządu. Podejmując tę decyzję, pokazał swoje priorytety. Profity z tej samodzielnej decyzji zbierze już raczej w innej firmie. I nie będzie to chyba spółka Skarbu Państwa.